Pokazywanie postów oznaczonych etykietą writing. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą writing. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 3 czerwca 2014

jak zakochać się na nowo w życiu?
wszystko po jakimś czasie staje się takie oklepane. nowe lądy przestają istnieć. nic do odkrycia.

żadnych tajemnic życia. 
tylko toczy się tylko życie. 

kiedyś nawet oddech był fascynujący.
znajomość życia taka nudna. przewidywalność taka nudna. przyzwyczajenia.

____________________________________________________________________

inspiracja rozstania. 
rozstanie ciągle nowe.
najbardziej denerwuję się, że umiem wypuszczać, wszystko co chce być wolne.
najbardziej denerwuje mnie, że nie boli mnie czyjaś wolność, a moje poranione ego. 
to ono zawsze najgłośniej płacze.
jednak mimo płaczu, życie ciągle płynie.
najtrudniej mi jest przyjąć, że dobrze rozumiem rozstanie.

że stałam się tak silna i mądra, żeby wiedzieć kiedy uciszyć wewnętrzny płacz, puścić to wszystko i życzyć jak najlepiej.

przez całe życie czułam, że w moim świecie nie ma zamkniętych drzwi.
że ludzie zawsze mogą wrócić, że rozumiem, że każdy potrzebuje samotności.
albo spaceru, po którym zawsze się wraca.

ale przestałam tak czuć. 
a powrotów nie ma.
nie dlatego, że ludzie nie chcą wrócić.
dlatego że ja ich już nie chcę, nie czuję, nie potrzebuję,
dlatego, że wypuszczając mnie samotnie na spacer, muszą zdawać sobie sprawę, z tego że to ja mogę nie wrócić.

i nie wrócę.

sobota, 1 marca 2014

szafy I.

często, zbyt często się boję. jakimś sposobem, nadal, odwiedzają mnie myśli, że nie dzieje się dobrze. boję się tych myśli, a jeszcze bardziej, tego, że mogę mieć rację. może wszystko o czym myślę, zbyt mocno przesiąknięte jest przeżyciami, których miałam okazję posmakować. pamiętam uczucia strachu, tego, że idzie do mnie coś bardzo złego. uczucie, że znowu mam w pewien sposób umrzeć. 
to ciekawe, dziś czuję, że takie metaforyczne śmierci, to coś dobrego, to zmiana, ruch powietrza. wiatr, i wietrzenie pokoi swojej głowy, duszy i ciała. nigdy nie zamieniłabym czasu sprzed śmierci, na czas w którym jestem teraz. chociaż wydawać by się mogło, że to gorszy, trudniejszy czas. a jednak bardziej świadomy, i dużo bardziej dorosły. 
mimo wszystko przenika mnie strach. poczucie samotności. nieznajomości życia, nieznajomości siebie. teoretycznego podejścia do życia. strachu, wobec praktyki życia. 
często jestem słaba. często daję sobie do tego prawo. chcę być dzięki temu bardziej ludzka, bardziej codzienna, bardziej zrozumiała, dla siebie i innych. 

znów mocno straciłam na wadze. i budzą się pytania, czy wszystko dobrze, czy znów nie zjada mnie coś o czym nie wiem, a co żyje we mnie swoim życiem. czy nie buduje się we mnie historia, którą czuję co prawda tylko pod skórą, ale którą poznam kiedyś, a konsekwencje tej historii znów dadzą mi po głowie. tak bardzo się tego boję. nie umiem poradzić sobie ze swoją dwoistością. mam dwa dary, dawania życia, i odbierania. tego ostatniego do tej pory używałam tylko w obliczu siebie samej. skoro mam takie magiczne zdolności robienia sobie krzywdy, może umiałabym zabić to głupie poczucie, że ciągle umiem robić sobie krzywdę. 

samotność, to duży strach.



czwartek, 13 lutego 2014

kraków III





ada przez Michał Lichtański.


kraków znów jest miłym miejscem do mieszkania. 
fruwam sobie jak ptaszek pod chmurami- pełnymi śniegu oczywiście. wyżej i niżej. wiatr steruje moimi skrzydłami, ale to ciągle moje skrzydła. mocną wolność czuję, poruszając nimi na przemian. 
czasem jesteś obok. czasem mijam cię, wylatując przez otwarte okno, lub drzwi. czasem po prostu patrzę. 
ciągle tylko czuję, że mało mówię, podczas wielkiego odczuwania. 
czuję, też że mam dużą moc.

mijają dni. doświadczenia się tworzą. konfrontacje łapią mnie na każdym gruncie dorosłego życia. strachy, przestały być strachami, a pewnością, i gotowością, do spotkania ich. spojrzenia w ich oczy, i pogodnego pożegnania. śpiewaniu o odwadze, miłości, pewności, pogodzeniu ze światem.

czwartek, 5 grudnia 2013

wietrzy.

dawno nie marzyłam o wolnym dniu. nastał dopiero dziś. męczący miesiąc, niedospane noce, przepełnione życiem dni. mimo tego wszystkiego i tak najpiękniejszy jest nadal wiszący w chmurach nad moją głową śnieg. miał padać już dziś. wyjątkowo -jak zwykle- czekam na niego nadzwyczaj mocno.

ułożyło się. uf. kamienie zrzucam z pleców. powoli, ale z dużym pędem rozkręciłam pracę, dyplom, życie. wszystko poszło zupełnie tak jak na to liczyłam, i tak jak tego chciałam. jestem naprawdę zadowolona. i zakochana w tym stanie w którym teraz znajduje się moja dusza. 

życie zaczęło płynąć, rzeka zmieniła bieg, a ja razem z nią. 

dyplom zaliczyłam na 4. moje oczekiwania były jak zwykle zbyt wysokie, a doza samokrytycyzmu z jaką podchodziłam do tego wyzwania, przerastała realne możliwości. mimo wszystko, wszystkie wydarzenia które działy się obok samego przedstawienia dyplomowego były cudowne. przekonałam się, że warto liczyć na innych ludzi. że jeśli są żywi, to poczują odpowiedni moment, żeby wejść ze mną na jakąś magiczną ścieżkę. niezależnie od tego w jak wielu rzeczach trzeba będzie pomóc, wesprzeć, czy skrytykować. tylko dzięki ludziom udało mi się zrobić wszystko, tak jak o tym marzyłam.

wtorek, 12 listopada 2013

poematy3.


droga była zawiła. wszędzie ciemno. nie wiedziałam w którą stronę, i dokąd mam pójść. podczas tej ciemności nie wiedziałam nawet czy nadal mam nogi. czy cokolwiek co widziałam, ciągle widziałam przez oczy. i czy ciemność to coś więcej niż uczucie pogubionej duszy.

oblewałam się wspomnieniami dawnych przeżyć. licząc na to, że wskrzeszę uczucia. że ożywię fale tej rzeki. że na nowo uruchomię odczuwanie. że znów nauczę się pływać, że na nowo nauczę się ufać rzece. 

wiał we mnie mroźny wiatr. odbijał się od wewnętrznych ścian wąskiej duszy. oddalał się, zmieniał prędkość, kierunek, ustawał. i zawsze wracał. 
z każdym silniejszym podmuchem pękałam. rozdarciami wysypywały się ze mnie marzenia. modliłam się, żeby nadszedł śnieg, i zasypał wszystkie dziury. 

poniedziałek, 28 października 2013

ciepły weekend.









trochę dziwnie mi pisać o tym, że otwarłam drzwi przeznaczeniu. że świat zareagował no moją silną potrzebę powrotu do stanu, w którym życie po prostu się toczy. gdzie życie nie jest dłużej roztrzęsionym porankiem, tysięcznym egzemplarzem wysyłanego CV, snem, w którym marzysz o tym, żeby jak najszybciej się obudzić. 

coś drgnęło. Kraków zadzwonił, że potrzebują mnie do pracy. Warszawa, że chętnie przydzielą mi staż. Otfinów, że sprawy dyplomu instruktora tańców regionalnych, mam zabrać we własne ręce. 

bardzo, bardzo chciałabym, żeby najbliższe dni były dla mnie pełnymi dobrych wiadomości. 

ciepły weekend był pełen emocji. znowu coś czułam. oprócz przygaszonego, najulubieńszego, zimnego już słońca. trochę się martwię tym wszystkim co mogą przynieść najbliższe dni, najbliższy miesiąc. bo to on będzie znaczący, ten listopad. to co stanie się z dyplomem, a w zasadzie przedstawieniem dyplomowym, które mam przygotować w ramach zaliczenia, z dziećmi i młodymi zespołu regionalnego. praca, której decydujący etap ma wydarzyć się jutro. staż, w miejscu które tak bardzo chciałam. i plan na pogodzenie tego wszystkiego. chciałabym, żeby znalazło się miejsce na weekendowe myśli, o tym jak cudownie jest być młodym. w zapchanym samochodzie, późno w nocy, prosto z imprezy, z ludźmi, których bardzo lubię.



takie spacery.

czwartek, 3 października 2013

100.


pełny miesiąc w Krakowie. śmierdzę nieogarnięciem, bezużytecznością i kończącą się wiarą w cokolwiek. wszystko się kończy: kasa, chęci, siły i pomysły. pracy brak! do tego popsuty komputer, 100 zł na koncie w banku, 3 fiolki insuliny. ostatnie pudełko pasków do sprawdzania poziomu cukru. do tego jeszcze dyplom szkoły w Sączu, który "powinnam" zrobić. wszyscy patrzą, trzeba działać przecież, nie? mimo, że się rzygać chce na myśl o swoich niewłaściwych decyzjach.
przykro mi, bo nie wiem co mam zrobić żeby zmienić swój okropny stan. wysyłać 20 CV dziennie? czekać na cud. czekać aż burza się skończy?

byłam na dwóch rozmowach o pracę. jedna z nich - jak się okazałao- dotyczyła pracy w agencji towarzyskiej. druga hotel- nie oddzwonili. 
100 punktów dla każdego kto nie jest mną.

znowu czytam Sylvię Plath. powraca do mnie w inspiracji, zawsze kiedy jest mi skrajnie smutno. zbyt wiele niewłaściwych decyzji podjęłam w życiu. codziennie podejmuję decyzję, najważniejsza to ta na temat życia. czy przyjmuję leki.
dzisiaj jestem na siebie wkurwiona, i na świat. 


dzisiaj nie biorę żadnej insuliny.


wtorek, 1 października 2013

sen o huśtawce.


dookoła chcą, żebym się huśtała.
huśtała, na bardzo wysokiej huśtawce.
boję się, tak dużej wysokości.
puchną mi usta. jadzą na nich strupy. 

wspinam się, zasiadam na huśtawce.
widzę wysokość. 
całe moje wnętrze panikuje.
zewnętrznie, próbuję. przecież wszyscy się huśtają.

podejmuję wyzwanie. kurczowo w dłoniach ściskam sznurki huśtawki. 
próbuję panować nad nią. bardzo delikatnie wprawiam ją w ruch.
nie widzę niczego poza wysokością.

huśtawka szwankuje. schodzę z niej, w ogromnym strachu.
jestem na wysokości. trzymam się ścian, w obawie, że zaraz spadnę.

podają mi sznurki innej huśtawki. chwytam sznurki. 
nie chcę się dłużej męczyć, nie chcę dłużej czuć przenikliwego strachu. 
skoczę.

"hej! wszystko dobrze!" słyszę zza pleców.
nie skaczę.
zdejmują mnie z huśtawki.
schodzę delikatnie po schodach z przerażającej wysokości.

pytają mnie z kim wewnętrznie współistnieję.
odpowiadam "5 osób".
"Sylvia Plath, Bob Dylan, Charles Bukowski, Ken Wilber".
___________________________________________

jak co dzień rano w obecnym Krakowie, budzi mnie rudy Miętus. | przed snem czytałam biograficzne notatki Sylvii Plath, jej wiersze. | "Szklany klosz" | Zapiski starego świntucha Bukowskiego. | sny przewracają mnie do góry nogami. |

czwartek, 8 sierpnia 2013

side A.



mimo wszystko, bardzo muzycznie ciągle siedzę w perldżemach. moim ulubieńcem ostatniego czasu jest, kapela Eddiego Veddera, Bad Radio, z czasów kiedy jeszcze nie śmiał śnić o PJ . to niesamowite, jedyna kaseta jaką nagrali to tylko jakieś zwykłe demo. a jednak klimat jest jednocześnie jeszcze przed-, i już mocno perldżemowy. klimat ma nawet szmer kasety, słaba jakość, zapis nie tylko piosenek, ale także czasów.




nie ma tu jeszcze Pearl Jam. i jednocześnie już trochę jest. 


podobnie podoba mi się "Momma- Son", Eddie'go Vedder'a. kaseta nagrana przez niego w domu.
dzięki temu nagraniu, dołączył do grupy chłopaków. 
razem zaczęli być Pearl Jam.



niedziela, 4 sierpnia 2013

winda.

odwiedzają mnie tak dziwne i przerażające sny.

dopuszczam do siebie myśli, że znów coś może dziać się źle. 
tak. czuję, że więdnę. 
schody po których idę sobie spacerowym krokiem przez życie, wyostrzają się. przestaję dostrzegać stopnie dzięki którym, będę mogła wspiąć się szczyt. rozmywają się, rozpływają. tracą znaczenia. nie chcę dotrzeć na szczyt. 
szczytu nie ma.

o bezsensie wszystkiego rozmawiać z sobą. przynajmniej mam o czym malować.

jeden miałam sen. 
boję się wind. -bardzo- boję się wind. 


wchodzę do windy. nowoczesnej z pięknym lustrem. wchodzę, zasuwają się drzwi. chcę jechać na poziom 0. ale nie ma przycisku, który wskazywałby poziom, który mnie interesuje. nie ma go. wybieram inne poziomy, jakaś 1, 3, -2. winda wyjeżdża na poziom 1, później na 3, a na końcu zjeżdża na dół, na poziom -2. ani raz nie otwierają się drzwi. tracę nadzieję, że kiedykolwiek wyjdę, tym bardziej, że nie ma przycisku awaryjnego. tracę nadzieję, siadam na podłodze. ściany zaczynają się do siebie przysuwać, zamykając mnie w morderczym więzieniu. chcę w jakiś sposób się wydostać, ale nie umiem. zostaje 10 sekund. w czasie których ściany windy przysuną się do siebie, a ja zginę. drzwi otwierają się, ale ja nie mam jak wydostać się, ponieważ zostało już bardzo mało miejsca. ledwo sama mieszcze się w szczelinie między ścianami. umrę, i wiem o tym.
budzę się poza windą. ktoś opowiada mi, że jakąś dziewczynę spotkał straszny niefart. winda się zepsuła, ściany w trybie awaryjnym zsuwają się, a dziewczyna umrze. nie mam w sobie siły, ale nie czuję też żeby -sobie- jej pomóc. odwracam wzrok. ale słyszę, że jest 10 sekund do końca przysuwania się do siebie ścian. po chwili, czuję i wiem, że dziewczyna w windzie umarła. 

czwartek, 25 lipca 2013

613.

tak bardzo chciałabym poczuć znowu lato. lato w życiu. spontaniczność wyjścia na rower, radość z obecności mocnego słońca i ciepłego wiatru. leżeć nad wodą na kocyku. mieć 18 lat, kolorowe włosy, smaki na życie i oczekiwania, na wszystkie mające nadejść pierwsze razy. beznadziejność życia. rezygnuję z odczuwania. 
jestem w najbardziej żałosnym okresie mojego życia. najbardziej mi dzisiaj siebie żal. czekam, aż zagoi się moje ego. od dawna jest poranione, a ja nie umiem pomóc mu się zagoić. uspokoić. wyciszyć. wyłączyć. 
nie umiem być szczęśliwa? tak, nie umiem. nigdy nie umiałam. 
nie chcę dłużej robić rzeczy, których nie chcę, nie czuję. nie chcę, żeby bolał mnie brzuch z nerwów. nie chcę mieć snów, których się boję. nie chcę robić sobie krzywdy. nie chcę myśleć, że nadaję się tylko pod rosnące kwiatki. 
wyrosłyby na mnie zbyt piękne kwiatki.
czuję się jak najtrudniejszy człowiek świata.



środa, 24 lipca 2013

szalejące płuco.

chciałam, żeby było magicznie. miałam jechać spotkać swoje marzenia. i cześć z nich spotkałam. w pięknie strasznym miejscu. 
pusta Ostrava Vitkovice na peronie pociągu. mało zrozumiały dla mnie czeski. czekanie. muzyka. trochę strachu, oczekiwań, pierwszych wrażeń. głębokie zaciąganie się muzyką. wzruszenie, spod sceny, w czasie swobodnego pływania w falach dźwięku. Sigur Rós, Bonobo, DUB FX, Asaf Avidan, Tomahawk, Woodkid, Jamie Cullum, Devendra Banhart. słyszałam wszystko o czym marzyłam, jadąc małym wiejskim autobusem w stronę większych przeżyć. było pięknie.



nie słyszałam tylko jednego zespołu, tego jednego wieczora.
nie umiem powiedzieć czemu nic nie słyszałam. chociaż przecież słuchałam. a jednak. z koncertu The Knife zabrała mnie karetka do czeskiego szpitala. 18 lipca mijała rocznica, od czasu szpitala kiedy stwierdzono cukrzycę. rok później, 20 lipca, cudem. ach, cudem. z bardzo niskim cukrem, zjawiłam się w namiocie ratunkowym. pamiętam tylko mnóstwo różowo- zielonego światła. dużo ciemności. glosy. niedobre uczucia, niebezpieczne melodie. zagubienie, okropne zagubienie. i piosenkę. 


później, było tylko gorzej. uświadomiłam sobie, że nie mam z sobą torebki. jestem zupełnie sama. nie znam języka, zwyczajów. nie wiem co to znaczy, że mnie zabierają. nie wiedziałam gdzie. nigdy w swoim życiu, nie odczułam tak mocno samotności. wrażenie tego szpitala i tego pobytu, było najokropniejszym z moich dotychczasowych przeżyć. wtedy jadziłam się krwią z otwartej rany. to była rana duszy, i serca. a krew była pełna ogromnego poczucia bezsensu istnienia, bezużyteczności, wielkiej agresji na chorobę, i na to co mi się przydarzyło. poczucia winy, wstydu, głupoty. nieodpowiedzialności. nie radzenia sobie z chorobą. 
poczucia kruchości, i granicy.
tak, wtedy byłam blisko granicy. takiej granicy z której często się nie wraca. 



ale wróciłam. 
ciągle zastanawiam się, czy warto było. bo to co odczułam po powrocie, chyba do tej pory nie zostało wypłakane. 

a płaczę, od tygodnia, na początku ze wzruszenia, z marzeń, z powrotów. później z samotności, z beznadziejności. od wczoraj płaczę, bo nie umiem zrozumieć
.
wszystko niby dobrze. wszystko niby załatwione. 
wyratowana, uświadomiona, pokoncertowa.
niby. 
nie umiem oszacować co szykuje na mnie życie. tyle rzeczy mam do przeżycia. w Polsce okazało się, że nic nie jest takie jak się wydawało, a ktoś na kim mi zależało, zadał ostateczny cios. spełniły się najbardziej niebezpieczne sny. o tym, że wraca.
do -byłej- dziewczyny. do -innej- dziewczyny. 
śniłam o tym, tak często o tym śniłam. tak bardzo mnie to martwiło. znów wróciły uczucia, bycia nie wystarczająco fajną, żeby być szczerym. 

nie wiedziałam, że mogę odczuć taką krzywdę. może to przez to, że wszystko spadło mi na głowę teraz. może. 
a może chodzi o nieszczerość. o to, że leżałam w czeskim szpitalu, płakałam, nie umiejąc wymówić ani jednego słowa, opisującego to co czułam. wróciłam, ale jak się okazało wtedy byłam bardziej niż zupełnie sama

słuchaj tego co mówię, wiedz czego się boję. 
ale nie po to, żeby mnie tym potraktować, kiedy tylko ułożę się wygodnie w zaufaniu.

nie wierzę, że mi to zrobił. nie wierzę.

środa, 19 czerwca 2013

tyle krakowa.

miałam przyjechać na dwa dni. dziś mija tydzień. spontanicznie odwiedziłam swoje dawne życie. po roku wróciłam, do miejsc w których byłam najbardziej chora. do dzieciaków moich, do mieszkania dokładnie między Wawelem, a Kazimierzem. na Koletek.
było cudownie. nie spodziewałam się, tak niesamowitego powrotu. tak miłego czasu. tego, że dzieciaki, którymi zajmowałam się przed rokiem, będą mnie pamiętać. niesamowity tydzień. nie umiałam sobie wyobrazić mojego krakowskiego życia. życia po reinkarnacji. reinkarnacji wewnętrznej.

dziś widzę, naprawdę widzę to, że przez rok -ponieważ dokładnie rok mija właśnie teraz, od czasu w którym, Krakowie, rozstaliśmy siętak bardzo dorosłam. tak bardzo wiem czego chcę i kogo. wiem jakie granice wyznaczać. i wiem co mi się nie podoba, i czym nie dam się zranić. 
poczucie, że nigdy nikomu nie będę się tłumaczyć z moich uczuć, z tego z kim się spotykam, i jakiej słucham muzyki.
nigdy. żadnego tłumaczenia z uczuć.

jutro wracam do domu. z pustym plecakiem. 
jadąc tu, miałam pełen plecak. uczuć, wrażeń, oczekiwań? stało się, zupełnie inaczej od tego jak myślałam. życie, kieruje mnie innymi drogami, niż te, które potrafię rozpoznać, przewidzieć, zinterpretować. zaglądam do plecaka. nie jest wcale, aż tak pusty, jak pusto ja się czuję. mam inspirację najpiękniejszą bo muzyczną, i za to wielkie dzięki.
i poczucie, że jestem doroślejsza. bo umiem odpowiedzieć, że nie zgadzam się, postawić warunki, zapytać o co chodzi. 
umiem mówić?

a nawet krzyczeć.


niedziela, 16 czerwca 2013

hungry.

bardzo chciałabym być silniejsza. taka silna, mocna osobowość, mi się marzy. która nie boi się niczego, jest pewna prawa do życia, praw życia, i wszystkich aspektów tego jaka była, jest i jaką się stanie. o ogromnej wierze w to, że życie prowadzi ją odpowiednimi ścieżkami. tak aby mogła stawiać czoła wszystkim i wszystkiemu. chciałabym być magnetyczna. mieć osobowość widoczną w jakiś dziwny sposób, przy pierwszym spotkaniu, osobowość widoczną jakby spod skóry. moc, dużą siłę, odpowiedzialność, dorosłość, odwagę w uczuciach i celach. mieć pełną odpowiedzialność za uczucia. osiągnięcia pełni siebie w kontaktach z sobą i z innymi. 
tak, żeby moje niepewności, nieśmiałości i nieufności, rozwinąć i przekuć w moc. i śmiałym głosem mówić o tym kim jestem, i co czuję. dzielić się tym i żyć odczuwając. spotykać odpowiednich ludzi. i stawać się piękniejszą każdego dnia, zupełnie o tym nie wiedząc.




o tym jest ta piosenka. o niepewności i nieśmiałości. która ma swój własny głos. silny i zdecydowany. jednorodny, własny. mówiący, o dorastaniu do stania się głodnym. słucham jej, i wzruszam się, nie wiem z jakiego powodu. chyba robię się coraz bardziej głodna.

sobota, 15 czerwca 2013

pulled up.

listening in a day, having dreams in the night. I suppose, other very new, special, and unpredictable fascination came. it's sure it's basically music fascination, but it's not only a story about music. I can't even explain what about the story is, yet to me. by listening, watching, searching, I can find a deep story. the fascination is, those two words, and a years of a history of expressing. really smashed me taste of bitter sweet jam, made by grandma Pearl.


MTV collected all original movie clips to PJ's songs. 


for, sure PINK POP Festival, 1992.




and a story about Pearl Jam, PJ20, a full version of a bio movie.

it enjoys me so much. music, story, searching to. understanding all of it, what in the culture can be described as "Pearl Jam".

piątek, 7 czerwca 2013

dwa lata w jeden dzień.

dwa lata minęły jak jeden dzień.

od tamtej pory wiele się zdarzyło. zaczynałam szkołę w Sączu, pełna obaw. wracałam do miejsca w którym jako dziecko, zakochiwałam się w folklorze. ten sam folklor mógł okazać się czymś zupełnie obcym, niż wtedy kiedy oczy błyszczały mi, kiedy stałam na scenie i kochałam to, że mogę i chcę tupnąć, bo przyjechałam od Krakowiaków Wschodnich.

Święto Dzieci Gór 2003.



to były dwa magiczne lata, wśród ludzi o których istnieniu, nigdy nie myślałam. o tradycjach jakich nie znałam. o osobowościach, głębokich jak wszystko czego o tradycji, obrzędowości, magii, dowiedziałam się przez te dwa lata. trochę czuję się tak, jakby minęło, kilka lat. trochę, boję się niedzieli, kiedy wszyscy po raz ostatni rozjedziemy się do swoich małych regionalnych rodzin, do swoich domów. żeby spotkać się kiedyś pewnie tylko przypadkiem. albo nie spotkać się już nigdy.
Nowy Sącz był czymś innym niż Kraków. był, i pewnie zostanie, jako miejsce tańca, kolorów, śpiewu, niedospanych nocy. siły, płynącej z ziemi. mądrości przekonań. walki z zapomnieniem, walki z czasem. walki o tradycję. radości wspomnienia, radości bycia. szacunku dla historii opowiadanych przez ludzi najważniejszych, bo najstarszych. Nowy Sącz do zobaczenia!

czwartek, 16 maja 2013

czwartek, taki jak dziś.


"Zrobimy to teraz. Ty jesteś mądrością wieków, a ja jestem sobą. 
Zostaliśmy dla siebie stworzeni."


Charles Bukowski,
moja nowa miłość.

czwartek, 18 kwietnia 2013

past.

września drugi. 2010.
nocne wyprawy w głąb. chciałabym Cię nie poznać i chciałabym, żebyś nie był dla mnie wzywającym wiatrem wędrownym. życie.
nocne w głąb wyprawy. ruiny mijane, smutki zastane, w zastanawiający sposób nie dajesz mi się poznać. a wiele czynów rani mnie dogłębnie. razem z krakowskimi świtami stawałam się coraz piękniejsza. dużo bardziej człowiekiem byłam krakowskimi nocami. niedospanymi.

września trzeci. 2010.
nieznośna mucha siedzi mi na czole. chylę się, by ją zabić. Umiem? tak, umiem. jednak coś trzyma moją dłoń, przed morderczym strzałem. strach, że strzelę sobie w głowę. i obudzę się z nieśmiertelnego snu. że zauważę, że nie mucha stanowi problem. nie jej odnóża, ani skrzydła. tylko moja martwa skóra.
strzelam.



10. 10. 2010.
Gorącym kakao sycę swoje ciało. Zrobiło się jesiennie. Wino. Rozmowy. Opary. 
Sny niedokończone. 
Noce niedospane.
Oczy błyszczące szczerością.
Fantazja zapisana w słowach.

12. 10. 2010.
przecież nie słucham sentymentalnych piosenek. przecież nie czekam na Ciebie. przecież nie zraniłbyś mnie inną kobietą. żadnymi innymi kobietami.
Nie zraniłbyś mnie. 
Nie zraniłbyś mnie tym, że koiła by Cię moja obecność, której wrażliwości owoce, oddawałbyś innej. nie zraniłbyś  mnie oddając im swój kawałek inspiracji i pomysłu. nie zraniłbyś mnie, bo przecież Cię nie kocham.
samotności moje. 

głowa pęka, bo jej się wydaje, że coś mocniej znaczy w wielu różnych kwestiach, na wielu poziomach. to jakim jest się małym daje po głowie. bo chciałoby się być kimś więcej, niż tylko dzisiejszy dzień. 

środa, 3 kwietnia 2013

sfera śnienia.

nie ustaję w poszukiwaniu. codziennie walczę z zaprzeczeniem rzeczywistości. codziennie uświadamiam sobie jaka jestem mała i jak mały mam świat.

pomaga mi lek. ada nie ustaje w dziwactwach. przynajmniej tyle mnie nadal we mnie jest. zażywam go od 13 marca. jest to lek homeopatyczny, opierający się na energii wody, i magicznego elementu, z zasady bliskiego  uczuciom. bałam się. ostatnie swoje homeopatyczne leki, wzięłam rok temu. o podobnej porze. 8 kwietnia, byłam chora na cukrzycę. bałam się i nadal się trochę boję, tego jakie zmiany mogą stać się we mnie.
nie wiem jak nazywa się ten lek, który przed snem i zaraz po nim zażywam, ale moje uczucia na pewno mogą mieć nazwę bliską "koszmarowi".

to interesujące. najbardziej w cukrzycy przeszkadzały mi sny. świadomość przyswoiła, że tak jest. mam cukrzycę. kilkakrotne w ciągu dnia spotkania z igłą, częsty widok krwi. opuchlizna ciała, zatrzymująca się w nim woda. zastanowienie nad kosztami-finansami tej choroby. wizja śmierci, chorób, utraty wzroku, nerek, większe prawdopodobieństwo występowania raka. wszystko to trudne. a jednak dało się, jakoś uspokoić, po przegadaniu sobie tych wszystkich kwestii. 
tymczasem. jednej sferze nie umiałam przegadać, i była to sfera nieświadomości. sfera śnienia. to ona najbardziej rozwalała mój spokój ducha: w drobny mak i tysiąc łez na  każdą dobę. 
po każdym przebudzeniu: czy po krótkim, czy długim śnie, nie wiedziałam gdzie jestem. nie wiedziałam co się stało. nerwowo badałam cukier. przed oczami miałam okrutne wizje snów, towarzyszących mi przez noc. skorpiony, czarne robaki, kłucie, bycie kimś innym. duży, a nawet bardzo wielki strach. brak zaufania, komukolwiek, w szczególności sobie samej. mi. 

3 tydzień  jest mi spokojniej. wszystko dzięki snom. od niespełna miesiąca śnię o miłości, o tym, że słyszę "kocham cię" i sama używam tych słów. śnię o wyprowadzkach, przeprowadzkach. o tym, że wprowadzam się do swojego własnego mieszkania. pełna pewności i odwagi. w snach dopływałam do jakichś nieznanych miejsc, bywam w związkach z mężczyznami takimi jak Ken Wilber, mam dzieci, a swoim dotychczasowym fotografom sesje robię ja, swoim własnym aparatem.
nigdy wcześniej nie śniła mi się miłość. 
podobno może być tak, że w snach przeżywamy to czego nie widzimy, czego dla nas nie ma w życiu codziennym. coś czego nie umiemy przeżyć w rzeczywistości. takie listy o kształtach świata, cieniach, których nie umiemy dostrzec. szkoda tylko, że nie do końca umiemy też czytać język w którym zapisane są te listy.

W czasie zagrożenia, skorpion sam zatruwa się własnym jadem.


do tego bardzo lubię noweTheKnife.

czwartek, 21 marca 2013

wait up.

naprawdę chciałabym wyjechać. gdziekolwiek, jakkolwiek. ale nie kiedykolwiek, teraz. czuję takie zmęczenie jakbym była starsza o 30 lat. zmęczona jestem poczuciem winy za własny oddech. krytykowaniem się za wszystko. brak rozeznania w tym co znaczy "dobrze" a co "źle" w moim życiu. obwinianie bliskich za wszystko co mi się podziało. obwinianie za to, że nie umiem żyć w tym świecie, że nie nauczyli mnie niczego innego jak tylko odmawiania sobie bycia sobą, przyjmowania wszystkich win na siebie, i odmawiania sobie zrozumienia swojej wartości.
mam wrażenie, że nie umiem żyć w świecie. siedzę w sobie, roztrząsając na miliony sposobów, to co mnie otacza, to co mnie dotyka. analizując, szukając znaczenia. robię wszystko, żeby przestać żyć światem który mam przed oczami. 
chociaż on woła mnie, krzyczy. dotknij dna, żeby odbić się od niego, i wziąć rozpęd żeby popłynąć. i mieć w sobie pewność, że głęboka woda, nie może być niebezpieczna, ponieważ już dotknęłaś najbardziej niebezpiecznego. tym czymś szalenie niebezpiecznym było dno.

bardzo mnie boli to, że ludzie nie widzą, że potrzebuje samotności. właśnie teraz bardzo potrzebuję samotności. dać sobie przeżyć różne nieprzeżyte sprawy. pozakańczać coś w życiu. dać sobie zapomnieć. wyluzować. przestać patrzeć na rzeczy problematycznie. dać sobie prawo do depresji, do poczucia beznadziejności, do płaczu. pokochać swoją słabość. nie chce mi się wszystkim tłumaczyć co się ze mną dzieje. w ogóle nie chce mi się tłumaczyć komukolwiek. 

przecież oddech nie musi być problematyczny. zapomniałam o tym, że oddech po prostu nie jest problematyczny.