czwartek, 15 października 2020

niemiłości.



niby przestałam tu pisać, ale są we mnie rzeczy, których być może nigdy nie będę miała okazji werbalnie powiedzieć. 

żywi ludzie mogą mówić, umarli niech sobie milkną jeśli chcą. 

jest we mnie tyle złości, miłości, emocji. i życia. 


____________________


"Paraliż" / 27.09.2020


Muzyka grała.

A ja płakałam.

Kochałam.

Ciebie W. 


Paliłam dużo.

Kochałam.

____________________





_____________________________________________


nie było miłości.


_____________________________________________


znowu jakbym wracała do siebie. rozumiała. o wiele więcej rozumiała. a to zrozumienie rodzi się w okropnych bólach. żadna kobieta o zdrowych zmysłach nie chce, nie kocha, nie tłumaczy, nie pragnie.

kogoś kto nie był dobry. 

kogoś, kogo tu jakby w ogóle nie było. 

"zakochał się". poczuł, że chce życia. wiatr we włosach. poczuł bryzę, która ma imię Ada. 

ona! nie boi się przeklinać, robi wszystkie dziwne rzeczy świata, jest naturalnie pogmatwana, szalona. zmienia coś swoim istnieniem. mówi o tym, wyraża wszystkim czym jest. niskim głosem, tonami wypalanych papierosów, pięknem, pogodą i młodością mądrej duszy. patrzy, tak żeby widzieć. żyje tak, żeby Żyć. 

jest czymś więcej niż bryzą, jest tęczą. 

ze wszystkimi kolorami. tak jak obrazy, które maluje.

jest głębsza niż morze, nad którym ją spotkał.


wołała go. zapraszała do Życia. chciała rozmawiać, zawsze chciała rozmawiać. pisała. chciała nauczyć (się) i jego, tego kim jest, i tego czym jest to Życie. chciała żeby gdzieś tu był, żeby zaczekał i na spokojnie umościł sobie miejsce w tym Życiu. proces tworzy Życie, moszczenie się, to jeden z nich. 

chciała, żeby się mościli. oboje, obok, w Życiu.

chciała, żeby tu był, w takiej pełni której nie znał. 

tak, chciała zabić- to co stare. tak, chciała rodzić, to co nowe. 

_____________________________________________

wołałam jak północny wiatr. 

zaprowadziłabym do domu, gdyby wybrał mnie. 

ale nie wybrał.

to nie ja. to nie mnie szukał. to nie na mnie czekał całe życie. 

to boli, ale to nie miałam być ja. na pewno nie ta ja.

ile spotkał "nie tych"? ile spotka "nie tych"?


czy chciał kiedykolwiek wracać do domu?

czy chciał najważniejszej kobiety w swoim życiu? 

czy wie, że ta kobieta już w tym Życiu jest? od zawsze, i ma na imię Mama.

_____________________________________________

nie będę dłużej czekać na człowieka- widmo. którego na pewno nie ma tu i teraz. nie wiem gdzie jest. gdzie się zapodział przez te wszystkie lata. widziałam, że tam jest, w łagodnym spojrzeniu. 

chciał, żebym wierzyła, że nie umarł. bał się, panicznie, że odkryję prawdę, i odejdę sama. a on straci Życie, sprzed oczu i duszy, a ból będzie tak wielki, że tym razem go nie przeżyje. 

odszedł sam, wycofał się do znajomego stanu widma. przynajmniej ze swojego wyboru! przecież Życie jest toksyczne, bywa niedojrzałe, imprezuje, ma różne relacje, nie jest gotowe/ jest procesem. wrócił do stanu, który dobrze zna. do zmyślonego domu, w którym jest ból. ale jest znajomy i oswojony. taki sam jak od 44 lat.

bardzo chcę dobrze dla niego, ale on nie chce tego dla siebie. nie wie, że wyciszając telefon, wyciszając wszystko co napisałam, nie wypłakując, nie krzycząc, nie dając się sobie sparaliżować, nie przeżywając. nie przeżywa wcale. 

może już od wielu lat wcale nie żyje. 

chciałabym, żeby znalazł tą której tak bardzo szuka. i od której tak bardzo ucieka. ucieka na tyle, że nigdy nie przeczyta tych zdań. nie zanurzy się w morzu, głębszym niż jakiekolwiek Życie.

_____________________________________________

ja,

mogę odejść. mogę przestać patrzeć, przestać widzieć ten rozległy - nie mój- smutek. to dotyka mnie najbardziej, ten rodzaj smutku, który trzeba rozliczyć z samym sobą. chciałabym być powodem tych pięknych rzeczy, które przychodzą po najtrudniejszych chwilach Życia. 

ale sami jesteśmy powodem dla samych siebie. nie relacje z ludźmi są trudne, trudna jest relacja z jednym człowiekiem. tym którego najbardziej się boimy, a który jest najbliżej.

ja,

z tą osobą spędzam teraz różne chwile. zapomniałam, że tu jest. najważniejszy od kilku miesięcy jest tylko W. pora to zmienić, przestaję kochać, wypuszczam, chcę, żeby znalazł. 

już przypomniał sobie czym jest bryza, co to znaczy żyć. 

mogę odejść.

i odchodzę. 


jestem dla siebie najważniejsza.


szukajmy wszyscy tak, żeby znajdywać.


_____________________________________________


miłość.


_____________________________________________







czwartek, 26 września 2019

away.



24/09/17 "unloved"

wydaje się, że pamiętam o co mi chodziło tamtego wieczora. minęły ze dwa lata odkąd przestałam pisać. w mojej rzeczywistości, minęło o wiele więcej. rezygnacja, nowe starty- wszystko ma być uwolnieniem. przekierowaniem życiowych sił na inne tory. w domyśle, lepsze. podobnie postanowiłam z pisaniem. podobnie potoczyło się z wieloma innymi rzeczami. 
marzeniami. 

depresyjność, to totalnie cała ja. uśmiecham się iskrami smutku.
z ramion próbuję strząsać go całe swoje życie. 
wychodzi totalnie bez skutku. 

mistrzyni mielenia podobnych uczuć, w koło, w prawo, w życiu. 


26/09/2018

wydaje się, że pamiętam jak czułam się tego dnia, poprzedniego roku.
byłam pełna wycieńczenia życiem. zmęczona zapchanym myślami krakowskim pokojem.

pełna żalów opuszczenia. pewnie nigdy o tym nikomu nie wspominałam jak trudno było mi żyć ze świadomością opuszczenia. trudniejszego bo najbliższej osoby. trudniejszego bo takiego, które sama wspierałam. z poziomu głowy, która najczęściej zagłusza serce. które najczęściej, rozsypuje się na kawałki i krzyczy, najmocniej na świecie.

pamiętam te uczucia. i pamiętam mój smutny świat. poczucie bezwartości istnienia. wkurwienie, tak permanentne i przewlekłe, że chce się rzygać, umysłem.

wtedy nadchodziły najtrudniejsze dni. postanowień, i dużych zmian. największych.


26/09/2019 "away"

reality.
siedzę w kopii krakowskiego pokoju. przewiozłam wszystkie najważniejsze artefakty życia. 

przedmioty, dzięki którym czuję się jak "ada". 

wszystko dobrze, przecież jestem "ada".

wcale, "ada" miała zostać gdzieś indziej.

budzę się w krakowskim pokoju, mimo, że kraków jest 600 km away.  
budzę się, będąc taką samą. od tylu lat taką samą. tak bardzo ze sobą niepogodzoną. rozwaloną, chyba jeszcze bardziej. jeszcze mniej stało się jasne, jeszcze mniej o sobie wiem, jeszcze dalej od siebie wylądowałam. 

to jest największy strach, to był mój największy strach 2018. 
wyjadę, postanowię coś, i wyląduje w bagnie swojej głowy.


radziłam sobie, od lutego. z mało satysfakcjonującą pracą, i z ludźmi którym byłam zbędna.
z wystawą, która nigdy miała nie istnieć. z odrzuconym portfolio. 
z nowym miastem, mieszkaniem.
z odległością.

myślałam, że przyszły najgorsze czasy.
bezsenność trwała, głowa bolała, serce było jakieś porozdzierane.

teraz zastanawiam się czy może przyjść coś gorszego, i znów tak bardzo się boję.

nie ruszam w koło, w prawo, w życiu. jestem w tym drobnym dziecięcym ciele. sytuacje powtarzają się, kraków zmienił nazwę na gdańsk. 

wszystko wraca, wszystko widzę wyraźnie w lustrach, które miały zostać 600 km za moimi plecami. 


to dobrze, konfrontacje są takie rozwijające! dopóki masz siłę, żeby brać w nich udział. 


___________________________________

pamiętam, że często wracałam do krainy kwiatów, w momentach w których odechciewało mi się żyć. do takiego stopnia, że wyobrażałam sobie brak istnienia. 

wszystko może być twórcze.






piątek, 8 czerwca 2018

live/ leave.

czasem wracają myśli o tym miejscu. czasem wcale nie chciałabym go tak bardzo zaniedbywać.

ostatnim razem kiedy ostatnio tu byłam ciałem i duchem, czułam okrutne unloved. 
mija ponad pół roku od tego momentu, a ja sobie wracam jakby nigdy nic.

to smutne, kiedy otaczający świat tak jasno daje do zrozumienia, że słowo pisane jest tak mało ważne. tylko obrazy, i im łatwiejsze-  tym lepiej. pisać dla nikogo. to chyba jeden z gorszych momentów dla słów i ich twórców. 

nigdy nie wiem na jak długo wracam. ale przyszłam na pewno na ten moment, napić się z sobą kawy. 


życie to dla mnie ciągle zbieranina chwil których sensu nie potrafię zrozumieć, a mimo to próbuję tłumaczyć, tak żeby nadal mieć życiowe cokolwiek. kiedy nikt z nas nie ma tak na prawdę nic. 


wspomniałam o obrazach, to tam zniknęłam na ten dziwny czas. wszystko co działo się w moim niewielkim świecie pokazywałam ukradkiem na instagram.  to tam postanowiłam uruchomić pierwszy projekt "art in progress", składający się z krótkich historii o powstawaniu mojego obrazu. próbuję pokazać każdy etap i moment, tego jak tworzę coś - co mam nadzieję już w nie tak dalekiej przyszłości- będę mogła pokazać szerokiemu gronu, krakowskiego świata. wyrwane z kontekstu dzieło, które tworzy się w miarę upływającego czasu, na oczach internetowej widowni. trochę to dla mnie dziwne pokazywać tak dużo. małe sukcesy, i małe porażki. zastanawianie się nad kolorem i kształtem. pokazywanie między wierszami rozwleczonego czasu tworzenia.
proces trwa już 11 tygodni, podczas gdy obraz jest nadal nie skończony. cała historia będzie miała jeszcze coś do pokazania. nawet jeśli wyjdzie brzydko.


tak, czas mija mi tak bardzo na malarstwie. zawsze próbuję znaleźć nawet najmniejszy moment, ze móc pokazać cokolwiek co dzieje się za tymi szeroko otwartymi oczami. czasu jest niewiele. 

życie  tak bardzo pochłania życie. 






niedziela, 24 września 2017

unloved.

czy to możliwe tak długo czekać? czekać, na coś co możliwe, że wcale nie zamierza się wydarzyć?
co trzeba zmienić? co trzeba porzucić? czy trzeba przestać czekać? czy trzeba szukać mocniej?

jak doczekać się miłości? 

to trudne nie załamać się, nie karać ciągłym brakiem miłości. przecież nie da się w nieskończoność nie zamarznąć, kiedy wokół tylko chłód. samotność w końcu zaczyna się robić obsesją. kogo winić za poczucie beznadziejności w relacjach. winię życie, a to przecież coś dzięki czemu tu jestem, dokładnie w takiej formie. czasem winię je nawet za to, że w ogóle się budzę rano. 

to dziwne mieć fajne życie, fajnych ludzi dookoła, fajne przestrzenie. a mimo to szukać odpowiedzi bliżej śmierci, niż życia. odkąd się urodziliśmy, odpowiedź na życie jest przecież jedna. życie potrafi być takie smutne. 

pewnie w końcu przestanę szukać. tak jak oddychać. nadzieje w końcu też umierają.

środa, 24 maja 2017

less.



może jutro będzie dzień pełen cudów?




poniedziałek, 1 maja 2017

crystals.


strachy błyszczą się w słońcu, jak kryształy. albo jak werniks, który pokrywa już większość moich obrazów. to wszystko nadchodzi. czuję się jak dziecko, tak bardzo ciągle czuję się jak dziecko. poplątanie z pomieszaniem życia, nie wiem czyjego. myślałam, że będzie inaczej. a obawiam się poranków, diagnoz, snów. tego, że mój pokój ciągle wygląda tak samo. codziennie w ten sam sposób wstaję. nie jestem już tak szczęśliwa jak kiedyś. chciałabym uciec z tego świata, z tego ciała, ze swojego łóżka. tam gdzie dorosłość była marzeniem, i nic nie mogło go zweryfikować, a na pewno nie uczucie, że się tak dużo rzeczy zawaliło. wydaje się, że wcale nie jest tak źle. dopóki nie przypomnę sobie, jak bardzo się boję swojego ciała. i swoich snów.

przeżywam w duszy coś bardzo dziwnego. śnię o ojcu, który katuje mojego brata. o śmierciach, i wypadających zębach. może to znów ciało daje mi znaki, które lekceważę pędem życia. wariuję od tych myśli. przestaje mi się chcieć żyć. słońce wcale nie jest takie piękne.

zapach werniksu, który kiedyś z dumą wdychałam w moich małych pokojach, w nadziei, że robię coś ważnego i pięknego, przestał na mnie działać. teraz chcę wszystko zagruntować, i wywietrzyć. często muszę zamknąć drzwi sztuki, i przejść kilka kilometrów w kierunku codzienności, która przestała mnie cieszyć. nawet bym coś zmieniła, ale nawet nie wiem co, i na co. chciałabym coś do odczuwania miłości. a nie poczucia winy, za to, że w ogóle istnieję. i złości, na siebie, za to, że dałam sobie żyć w tak gównianych emocjach.