boję się tak bardzo. tak jak nigdy dotąd.
w zasadzie nigdy niczego się nie bałam. wiedziałam, że wszystko czego moge się bać zaczyna się i kończy w miejscu mojej głowy. nikt nie mógł zrobić mi krzywdy dopóki sama mu na to nie pozwoliłam.
dzisiaj boję się zupełnie inaczej.
dwie ostatnie krakowskie noce pachniały łzami i ciemnym zduszonym pokojem.
mieszkałam dwa lata na parterze w okolicy, której najabradziej ze swoich snów mogłam się bać. wiecznie śniłam o całych grupach pseudokibiców chuliganów przed którymi gdzieś się ukryałam. czułam, że chcieli mi zrobić krzywdę. i tak trafiłam w okolice stadionu miejskiego Cracovia.
dwa lata nie stało się nic. dwa lata wracałam po nocach. w środku nocy z Ewą wychodziłyśmy na spacer.
przez dwa ostatne wieczory marzyłam, żeby być już w domu. banda jakaś okoliczna krzyczała do mnie przez okno. chciała wdrapać się przez nie do środka. dzwoniła przeraźliwie domofonem. a ja słyszałam zza opuszczonej rolety tylko "no schowaj się maleńka, może cię tam nie znajdziemy".
wszystko skończyło się dobrze. niby dobrze. coś niedobrze mi w głowie. raz się tylko bałam i to było wtedy. nie płaczę wcale, ale wtedy popłakałam się najciszej jak umiałam.
nieradzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz