piątek, 6 maja 2011

powaby trawy.

pęka mi głowa.
nic nie czuję. rozpływam się na milion kawałków. nie jestem już ada.
jestem jakieś jedno niedopowiedziane wrażenie. które w każdej najmniejszej chwili może z powierzni ziemi zniknąć. rozpłynać się i wsiąknąć.
jestem przecież zupełnie niewidoczna.
piosenka małych moich smutków.
maluję, bardzo maluję. porastam trawą. przecież wcale, nie muszę istnieć. a moje uczucia wcale nie są ważne. tylko mnie się tak wydaje. bo nie umiem niczego poza odczuwaniemwyrażaniem.
w głowie coraz mniej satysfakcjonująco. płynę przez życie z mętnymi oczami.

przecież nie słucham senymentalnych piosenek. bardzo chciałabym, żeby bzy zakwitły mi w głowie.
wśród mroku nocy tylko dla mnie świeci księżyc. razem z nim zakwitnę, albo zapłaczę. kto powiedział, że mam być niezwykła? idę w swoim, życiu i nie wiem gdzie jestem. idę kwitnąc i płacząc.

wylewam się na płótno. całą swą wrażliwością, wewnętrznością.

rozsypuję się na kawałki. ale nic nie szkodzi. jak nikt inny potrafię zawsze sie złożyć. nową formą otoczę się jutro.
a serce bije mi szybciej niż zwykle. tak jakby było cenniejsze niż jeden najmniejszy centymentr mojej skóry. wypłukaną mam duszę. nie znoszę swoich zielonych oczu, i jednocześnie kocham je nad życie. krew gotuje się na myśl o karminowych drzwiach, gdzieś na dnie oceanu.



nie wyczuwaj smutku w moim głosie. tylko czy naprawdę słyszysz mój głos?
to chyba ja nie daję się zupełnie usłyszeć.
wena szarpie. ksztuszę się nią. wiedziałam, że jak się zjawi, to będzie mi aż do bólu kwitło na płótnach, a ja będę płakać. i odradzać się z moją najdzikszą naturą, każdego wieczora i o każdym poranku. opowiem ci bajkę. zarastam w środku najzieleńszą trawą. a słońce podpala moje zmysły.

czwartek, 28 kwietnia 2011

prawie pawie.

od porannej kawy, piękniejsze może być tylko poranne słońce.
zielenie niosą mnie przygodnie, przez zalany betonem świat. tęskno mi do trawy. do brudnych bosych stóp. a to dopiero jeden dzień.
we włosach topią się moje uczucia. emocjonalny czuję głód. ale zaczekam na ożywienie, żebym znów mogła zakwitnąć. inaczej niż dotąd. niech świeża trawa pokryje przestrzenie w mojej głowie. zasnę w magicznym półśnie, żeby coś nieznanego mogło zakraść się wśród mroku północy. i obudzić mnie, witając promieniami porannego słońca.
i kawą.
będzie bardziej szczerze.
i z większym zaangażowaniem.

o to co się oswoi trzeba przecież dbać, bo inaczej bardzo łatwo jest to stracić. w momencie w którym nawet tego nie zauważymy.
nie zmienia to jednak faktu, że pewne kwestie w życiu trzeba kiedyś zakończyć, jeśli nie dają nam tego czego oczekujemy, i tego czego potrzebujemy. życie płynie, coś musi odejść, żeby coś innego można było powitać.
bieg życia, w którym każda chwila może być tą niedocenioną.


nie zamydlajmy sobie sami naszych własnych oczu.



prawie pawie we włosach mam.
foto Madzia Pietruszka: www.magdapietruszka.blogspot.com

wtorek, 26 kwietnia 2011

prawie piórko.


prawieświęta.



Madzia z Łodzi przywiozła piękny uśmiech mi.
razem z pióropuszem odwiedziłam odległą krainę inspiracji swojej duszy.

autorka: Magda Pietruszka
(www.magdapietruszka.blogspot.com)



cześć!

środek wielkich leniwych świąt. siedzimy na trawie, dajemy przykryć się słońcu. palimy się w nim i roztapiamy od jego gorących promieni.

wyjątkowo zielona trawa porasta wszystkie wzgórza moich wewnętrzności. dużo gęściej, puszyściej i bardziej miękko.
słońce pieści mnie, a każdy podmuch wiatru, tak jak trawą, porusza moimi zmysłami.
leżymy, jakby pod drzewem, całym prawie białym. zapach otacza nas jak przestworza, bardziej czyste niż zwykle.
roztapiam się. pod ciężarem słońca upadam i stapiam się z ziemią, powietrzem i chwilą. jestem kwintesencją natury w tej jednej, małej sekundzie. spójnie stapiam się ze swoim oddechem. bosymi stopami wchłaniam energię ziemi. wszystko bujne, i dzikie. owłosienie ziemi. pachnące, czujące.
wewnętrzności moje porastają moją duszę.
kolację jem na balkonie. mam mokre włosy. jestem ja i nadchodząca burza. rozgrzane słońcem stopnie na balkonie. długa spódnica i bose stopy. zapach rozgrzanej ziemi.

wyjątkowo chciałoby się nadal leżeć niewidocznie w słońcu. na porośniętej trawą ziemi. wracamy jednak do naszych światów. do czerwonej lampy, pomarańczowego krzesła, i haczyka na ścianie. do życia, które biegnie jasnym pędem, wśród ogłuszonych drzew, i pokrytego betonem świata. z małymi skarbami paru wolnych świeżych dni, wracamy odmienieni. i wydaje się, że chce się dużo, jeszcze więcej od wstawania z łóżka razem ze słońcem.
marzą się tylko białe drzewa i trawa. książka, kapelusz, kawa, uśmiechy, skarby, których nie ma w żadnym innym miejscu.
za każdym razem wydaje mi się, że nie ulegnę temu pięknu. że nie dam przygnieść się, i że wrócę do swojego świata, tak jak z niego wyszłam. za każdym razem udowadniam sobie, że nie umiem. że moje miejsce jest właśnie gdzieś na trawie.




pomilczmy razem w słońcu.
foto Madzia Piertuszka: www.magdapietruszka.blogspot.com


chyba nigdy nie dowiem się jaka jestem i co czuję. zawsze zaskoczę się sobą i odczuwaniem tak jakby na nowo.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

błądzi rzeka.

ciągle śni mi się to miejsce. gdzieś w mojej wewnętrzności. miejsce z dna głębokiego oceanu. głęboko pod wodą. zamykam oczy i widzę to miejsce. tak jakbym patrzyła przez wodę. wszystko rozmywa się, a ja widzę tylko jakiś niewyraźny kształt. to mieszanina moich przeżyć, jakichś niewyjaśnionych tajemnic. ludzi którzy zaginęli w biegu życia. biegu przeżytych lat.
tajemnic sprzed lat. nieświadomych pragnień. marzeń. nieodkrytych sekretów świata. cielesnych pierwszych fascynacji. symboli. które dobrze znam, ale których nie umiem odczytać.
szepczą do mnie słodkie tajemnice.
tak bardzo fascynuje mnie to miejsce. czuję je, pod skórą i w podświadomości. płynie we mnie jak rzeka. wciąga mnie, a ja wiruję się i kręcę razem z nią. pali mnie wewnętrzna tajemnica. miota mną. nie czułam nigdy tak, jak w tym wypadku.
wydawało mi się, że rozumiem siebie, ale chyba nigdy tak się nie stanie. i zawsze coś wewnętrznie będzie miotać. to coś z pogranicza moich obrazów, energii męskiej, i biegnącego życia. kolorów, zapachów i smaków. nieokreślonych snów, i znaków które daje życie.
tak pięknie widzieć mi to miejsce. czuję się tam jak ptak. jest wszystko czego potrzebuję. oddycham swobodnie. nic mnie nie trzyma. jest rozkosz bezosobowa. po prostu jest. gdzieś na środku dna tego oceanu. są malutkie drzwi, które umiem dostrzec tylko ja. wchodzę przez nie, i czuję jak emocje mną miotają. we wszystkich odcieniach ziemi. jestem bardziej wolna niż kiedykolwiek i gdziekolwiek. co dziwne odczuwam też pewien niepokój. nie do końca chcę tam wracać, bo boję się, tego, że nie wypłynę na powierzchnię.
przestałam śnić o ludziach, teraz śnię tylko o tym miejscu. jedynym na całym świecie. to miejsce, w którym ziemia jest uprawiana przeze mnie.

niedziela, 17 kwietnia 2011

water, water.

tak na prawdę nadal nic nie pamiętam, mam tylko uczucie, tak wyjątkowo miłe, kiedy słucham tej piosenki.
pan bardzo bardzo: http://www.efremwilder.com/ pewnego wieczora.

czas pędzi, tak bardzo chciałabym złapać małą chwilę, mały obrazek ze wszystkiego co dzieję się wokół.
i łapę, jak zapachy. a jest ich bardzo wiele.

przejeżdżając wzdłuż krakowskich alei, czuję piękny zapach noworodzącej się wiosny
zauważam małe drzewo wśród pędzących samochodów, i mnie na rowerze. znikam i na horyzoncie jest tylko to jedno, małe drzewo.
widzę je, pośród blasku zasypiającego słońca. bo najmniejsze nawet drzewo, emanujące tak wielką siłą i pięknym zapachem, w samym środku biegnącego życia Krakowa, jest cenniejsze niż cały las, najpiękniejszych białych drzew. nawet jeśli ma zdartą korę, i wdycha to biegnące życie, tuż obok muzeum narodowego, wśród spalin szeregu samochodów i krążącego życia ludzi opowiadających o dzisiejszym spóźnieniu, i nieprzespanej nocy.

huczy mi piosenka w głowie, i zachciało się malować. dzieje się coś, coś wyzwala.
zasnęłam jednej dziwnej nocy, ubiegłego weekendu, żeby powstać na nowo, wyspać się i nie pamiętać nic, zapomnieć na chwile o mocy, sile, i o tym ile mogę. bo czasem pięknie jest nauczyć się nie móc.
poddać się sile. i zapomnieć o niej. może nieświadomie, i mimo głowy i woli, zaufać. mając świadomość tego ile może się stać. i poczuć, że stanie się tylko to co piękne.
tego mi bardzo długo brakowało.

woda, woda. śnię.

chciałabym światu coś dać, bo znowu przypomniałam sobie, ze życie to tylko ta chwila, w której zdarzyć może się wszystko. i cały zapach twojej osoby wśród słonecznego dnia.
niezależnie od tego jak masz na imię, ale z całym urokiem tego kim jesteś.


piszę bardzo dużo piszę. zaczęłam. moja praca licencjacka tworzy się od podstaw, i wiem, że będzie czymś bardzo ważnym. w każdym wymiarze w jakim zaistnieje.

myślę nad tym co dalej z moim Krakowem.





wygląda na to, że wróciła wiosna.
razem z drzewami, jestem cała biała.


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

głowa.

tak naprawdę wczoraj było mi bardziej smutno. bardziej niż wcześniej.

smutno mi ze sobą.
wszystko mi się sypie. ciągle coś fizycznie boli. ciągle jakiś problem.
nie wiem co się dzieje, już od dłuższego czasu nie wiem.

nie chce mi się wstawać. działać. spać tylko. czekam, aż nadejdzie noc, żeby położyć się, i czuwać. żeby nic mi się nie stało, żebym miała szansę obudzić się jutro.

to chyba życie wypadło mi z rąk. z psychicznych rąk, się wydaje, że jestem silniejsza, a chyba wcale nie jestem. chyba jestem, tylko zbyt wiele chcę sobie udowodnić. za mocno próbuję, a to nie jest dobra droga. obudzę się wykończona. prawie zupełnie tak jak teraz.

nad czymś w głowie pora popracować.

może powinnam położyć się do łóżka i poczuć ukojenie, taki prawdziwy odpoczynek.
żebym mogła w głowie zakwitnąć. posegregować ludzi w głowie.