wtorek, 24 maja 2011

ząb.

gaszę światło i zapalam nowe.
tlą się uczucia, powaby. wielu pisze. wielu chce.
nie ogarniam.
coś się dzieję, a ja gaszę światło. gaszę, ale ciągle coś w ciemności świeci.
na rowerze spędzam dnie.
czasem w takcie lata, marzy się najbielszy w zimie śnieg.
a sukienkę mogłabym ubierać każdego zimnego poranka najsmutniejszej szarej zimy.




długotrwałe niezdecydowanie.
kurwa boję.

obudzę się jak motyl.


tutaj jestem modraszek.



się bardzo.
zdecyduję a strachy rozpłyną się jak mgła. rozpuszczą jak cukier w herbacie.




nie mówiłam chyba, jak bardzo lubię burze. w samotności.
jaka piękna jest i niebezpieczna. jak bardzo uderza mi do głowy. nie wiem czy spotkałam się z czymś piękniejszym w świecie od burzy. ona dzieje się nocą, kiedy wszyscy śpią, a wytrwali marzyciele, słuchają tego o czym opowiada wiatr. w samotności jest najpiękniej.
kiedy niebezpieczeństwo czuje się na skórze. i pod nią. płynę razem z wiatrem unosi mnie wysoko. pamiętam, że przed burzą uwielbiałam huśtać się na huśtawce. kiedy niebo niebezpiecznie puszczało do mnie oko zza gniewnych chmur. a ja stawałam się wtedy ptakiem, który był gdzieś dużo bliżej, tego namacalnego niebezpieczeństwa. huczącego i brzmiącego w otchłaniach moich wewnętrzności. burza zawsze mnie zaskakuje. zawsze na nowo. zawsze wydaje mi się, że zamknięta jestem w jednym momencie. i on powraca jak fala wspomnień razem z dudniącym wiatrem i wirującym niebem. i budzę się jakby ze snu. i wiem w którą stronę mam biec. zawsze wtedy chce mi się biec. przez las. albo gdzieś daleko w pole. żeby choć raz usłyszeć ten głos.
nie znam go, ale doskonale rozpoznaję. nie mówię w tym języku, ale rozumiem o czym mówi. symbole odkopuję spod ziemi. i jak skarb chowam w jednej dłoni, albo zaplątuję we włosy.
trawa tańczy, a ja idę. wiatr kręci mną we wszystkie strony. ludzie powiedzieliby że zgubiłam drogę, że wiatr targa mną jak kukłą, ale ja wiem gdzie idę. chociaż nigdy nie byłam w tym miejscu.
spotykam na drodze swojej piękne, olbrzymie drzewo. przytulam się do jego kory. jest chropowate, i rani moją delikatną, i tym samym wyjątkowo mocną skórę. chowam się pod jego gałęziami, które dają miotać się sile wiatru. patrzę w górę. drzewo w tym magicznym tańcu walczy. nie widzę tego, ale na pewno mam jego cień na skórze swojej twarzy. we włosach mam wiatrem wyszarpane liście drzewa. wydaje mi się, że burza trwa, ale nie ma ani jednej kropli deszczu. ona dopiero nadchodzi. a wszystko co słyszę to tylko jej głuchy oddech. a każde tchnienie, przyprawia mnie o ciarki. na szyi.
nie pachnę dłużej sobą, tylko chwilą. drzewem, wiatrem i ziemią. pachnę też niespokojnym niebem. tylko i przede wszystkim nim. marzę o tym, żeby burza się już działa, żeby zaczął padać nieposkromiony deszcz. obmyje nas, i zespolimy się z ziemią. stopami wyleje się ze mnie wszystko, i popłynie razem z życiodajnymi sokami ziemi, gdzieś w jakieś głąb. oddech będzie mój spokojny, choć wyjątkowo pobudzony. drżącymi dłońmi, zdecydowanymi stopami uda mi się wejść na drzewa pełen szczyt. zamknę oczy i zasnę w gałęziach. a sen mój będzie nieprawdą. oczami będę widzieć pomimo ich zamknięcia. usłyszę, chociaż uszy moje nie powinny rejestrować dźwięków. poczuję, mimo, że mój nos, wyczuwa tylko bezzapachowe życiodajne powietrze. dotknie mnie wiatr o którym nie powinnam już pamiętać. i nie odezwę się słowem, chociaż właśnie dowiedziałam się o czym mam mówić.

niedziela, 22 maja 2011

barłóg.

wyjątkowo poimprezowo.
barłóg wewnętrzny.
na łóżku spędzamy nasze dni. bardzo świńsko i bardzo barłóg. bardzo alkohol. i bardzo akcje.

czasem energia nie trafia tam gdzie ją wysyłam. czasem łapie się ktoś o kim nie pomyślałabym, że się złapie. nie jestem świadoma tego co robię i jak? czy to ktoś łapie się nawet na moją nieuwagę. na całą otoczkę tego kim jestem, jaka jestem i jakich używam słów. odpowiedzią może być tylko fakt, że płynę, i jeśli czegoś nie chcę to nie zrobię, nie zgodzę się. bo mnie nikt nigdy mieć nie będzie. wystarczy, że sama uczę się mieć siebie.

szalenie mi zmęczono. dzień witaliśmy wódką i snem. stan mój bardzo wskazujący, prowadzimy się do łóżka, mamy brudne ręce, a na podłodze leży ktoś. ktoś inny śpi na ścianie. nie może mówić, chce się tańczyć, i pić. a wiele rzeczy dzieje się przyjemnie. niektóre powodują, że chce się wymiotować.

zaczyna się wolny czas. Kazia nie ma. a ja zajmę się ogarnianiem świata. mojego dużego małego świata. będzie czas na przypadkową kawę. czerwone drzwi kuszą ach. są przepiękne. placek z rabarbarem w lodówce mam. włosy mam boskie, i swędzi mnie dziąsło.
znowu opuściłam zajęcia. chociaż bardzo chciałam. dzieje się chwila tu i teraz a bóg mnie kocha. każda decyzja jest tą najwłaściwszą.
dziubek robię, najebana w trzy dupy. mam ochotę na kebab, popijać orężade. i jeść chrupki duszki. frytki, i czosnkowy sos. pomyślałam jeszcze o milkiłeju. a wódki ciągle jest mało.
jestem spójna, wiem co lubię. i przyciągam. wszystko dzieje się samo. i jest zależne od wyboru popełnionego jednego dnia. myśli mam rozbiegane, wracam do świata.
jestem w kontakcie.
wyjątkowo oł jea.

piątek, 20 maja 2011

juw.

dzieje się, tyle się dzieje. ciężko wszystko ogarnąć. wszystko co pamiętam to jedno wrażenie biegnącej chwili. biegnącego życia. znowu juwe. znowu je czuję. tak jak kiedyś. prawie tak samo. i tak sobie myślę. marzę. pomimo wszystkiego co się dzieje. co się działo. co mogłoby się zdarzyć.

ja wiem czego ja chcę. i wiem kto jest, co jest sytuacją, chwilą życia. momentem którego chcę.
a wszystko czego nie chcę, pokazuje dokładniej mi co lubię i do czego dążę.
bo dążę. do tak wielu. z pełną świadomością tego, że czasem lepiej jest nie pamiętać. zupełnie tak jak dziś. zapomnieć się w chwili i sytuacji. i być zawieszoną gdzieś indziej. w another world. którym całą jestem ja.

czwartek, 19 maja 2011

wewnętrznośći.






wewnętrzności moje porastają czerwoną trawą.
50/80, Kraków 2011.


jest pięknie. powernisażowo się rozkręcam. jest jakaś pewność. znowu maluję przede wszystkim dla siebie.






a szatan nie będzie już lizał mnie po twarzy.

poniedziałek, 16 maja 2011

dziś.

potwór z szafy puszcza do mnie oko.
ale on tam zostanie i zniknie. rozpłynie się jak milion łez. wsiąknie.
przecież od 7 lat tak na prawdę go nie ma.
tak na prawde nigdy go nie było. nie było go tam.
był jednak we mnie.

niedziela, 15 maja 2011

ideę.

grunt to zmienić perspektywę. obudzić się tak jakby w innym pokoju.
teraz to ja kurwa potrzebuję zmienić perspektywę, żeby radzić sobie z tym czego wymagają na uczelni. człowiekowi wydaję się, że głupszy jest niż kiedykolwiek. odczuwanie i wyrażanie przecież wcale nie jest ważne, tylko wtłuc do głowy parę sztampowych idei. historii idei. japierdolę.
uf.
juwenalia idą, znowu pomarańczowe będzie słońce cytrynowe. znowu będzie można oddech złapać pewnego rodzaju jedynego w swoim rodzaju przeżycia, i jednocześnie wspomnienia.
a później na serio zmierzymy się z życiem i ważnymi decyzjami, jakie w końcu będzie musiało przynieść życie. uruchomię najwyżej siły obroty, zesram się, i nie dam się. kurwa! pogodzę wszystkie dziedziny życia, zbiorę się w sobie. dokonam w końcu jakichś zmian. i nie ulegnę.
ej. dzwoni dzwonek. a obraz nowy wisi już na ścianie. jest piękny, bo w końcu jest. całym zapisem trudności jakie ostatnio funduje mi życie. ale przecież jestem ada, nie tylko ada, ale jestem przede wszystkim aż. i zarazem tylko. w swoim wymiarze jednego istnienia.
myślą jestem, i wrażeniem. chodzę po ziemi z całym swym urokiem. wszystko niech się świeci. i biegnie. siedzenie jest najgorsze. bo dziś może być tylko piękniej. we wszystkim co mnie otacza.

bo w zasadzie tak na prawdę praktyki.