środa, 24 lipca 2013

szalejące płuco.

chciałam, żeby było magicznie. miałam jechać spotkać swoje marzenia. i cześć z nich spotkałam. w pięknie strasznym miejscu. 
pusta Ostrava Vitkovice na peronie pociągu. mało zrozumiały dla mnie czeski. czekanie. muzyka. trochę strachu, oczekiwań, pierwszych wrażeń. głębokie zaciąganie się muzyką. wzruszenie, spod sceny, w czasie swobodnego pływania w falach dźwięku. Sigur Rós, Bonobo, DUB FX, Asaf Avidan, Tomahawk, Woodkid, Jamie Cullum, Devendra Banhart. słyszałam wszystko o czym marzyłam, jadąc małym wiejskim autobusem w stronę większych przeżyć. było pięknie.



nie słyszałam tylko jednego zespołu, tego jednego wieczora.
nie umiem powiedzieć czemu nic nie słyszałam. chociaż przecież słuchałam. a jednak. z koncertu The Knife zabrała mnie karetka do czeskiego szpitala. 18 lipca mijała rocznica, od czasu szpitala kiedy stwierdzono cukrzycę. rok później, 20 lipca, cudem. ach, cudem. z bardzo niskim cukrem, zjawiłam się w namiocie ratunkowym. pamiętam tylko mnóstwo różowo- zielonego światła. dużo ciemności. glosy. niedobre uczucia, niebezpieczne melodie. zagubienie, okropne zagubienie. i piosenkę. 


później, było tylko gorzej. uświadomiłam sobie, że nie mam z sobą torebki. jestem zupełnie sama. nie znam języka, zwyczajów. nie wiem co to znaczy, że mnie zabierają. nie wiedziałam gdzie. nigdy w swoim życiu, nie odczułam tak mocno samotności. wrażenie tego szpitala i tego pobytu, było najokropniejszym z moich dotychczasowych przeżyć. wtedy jadziłam się krwią z otwartej rany. to była rana duszy, i serca. a krew była pełna ogromnego poczucia bezsensu istnienia, bezużyteczności, wielkiej agresji na chorobę, i na to co mi się przydarzyło. poczucia winy, wstydu, głupoty. nieodpowiedzialności. nie radzenia sobie z chorobą. 
poczucia kruchości, i granicy.
tak, wtedy byłam blisko granicy. takiej granicy z której często się nie wraca. 



ale wróciłam. 
ciągle zastanawiam się, czy warto było. bo to co odczułam po powrocie, chyba do tej pory nie zostało wypłakane. 

a płaczę, od tygodnia, na początku ze wzruszenia, z marzeń, z powrotów. później z samotności, z beznadziejności. od wczoraj płaczę, bo nie umiem zrozumieć
.
wszystko niby dobrze. wszystko niby załatwione. 
wyratowana, uświadomiona, pokoncertowa.
niby. 
nie umiem oszacować co szykuje na mnie życie. tyle rzeczy mam do przeżycia. w Polsce okazało się, że nic nie jest takie jak się wydawało, a ktoś na kim mi zależało, zadał ostateczny cios. spełniły się najbardziej niebezpieczne sny. o tym, że wraca.
do -byłej- dziewczyny. do -innej- dziewczyny. 
śniłam o tym, tak często o tym śniłam. tak bardzo mnie to martwiło. znów wróciły uczucia, bycia nie wystarczająco fajną, żeby być szczerym. 

nie wiedziałam, że mogę odczuć taką krzywdę. może to przez to, że wszystko spadło mi na głowę teraz. może. 
a może chodzi o nieszczerość. o to, że leżałam w czeskim szpitalu, płakałam, nie umiejąc wymówić ani jednego słowa, opisującego to co czułam. wróciłam, ale jak się okazało wtedy byłam bardziej niż zupełnie sama

słuchaj tego co mówię, wiedz czego się boję. 
ale nie po to, żeby mnie tym potraktować, kiedy tylko ułożę się wygodnie w zaufaniu.

nie wierzę, że mi to zrobił. nie wierzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz