piątek, 25 marca 2011

moravac.


oczyszczanie ady.

czuję jakbym straciła coś ważnego. i chyba trochę tak jest. jakiś sens w małej miłości mojego życia. jakaś wartość się zgubiła w sercu. i dusi, a szyja swędzi.
przecież tak bardzo lubię tańczyć. widzieć świat w kolorach, i tak wyjątkowo etnicznie. gdzie każdy ma swoją rolę, swoje miejsce. zapis relacji międzyludzkich w tańcu. pięknych i bogatych, gdzie jednostkowa wrażliwość, rozwija się pod strojem na wysokości serca.
nie boimy się niczego. świat jest naszym przyjacielem, jak każdą osoba z którą szczery uśmiech wymieniamy w tańcu. wszystko wiruje, muzyka jest spójna i szczęśliwa, tak jak każdy z nas.
a kiedy zakończy się scena, widzimy świat trochę inaczej. wszystko płynie, i jest intensywniejsze niż zwykle.

kiedy byłam w Serbii, 6 lat temu, było mi tak pięknie.
para tancerzy z każdego zespołu. 5 narodowości. Portugalia. Serbia. Polska. Grecja. Słowenia. wszyscy tańczymy na serbskiej ziemi, najważniejszy taniec tego narodu. każdy w swoim stroju. i nikt nie myśli o tym kto z nas może tańczyć najlepiej.
w tej magicznej chwili na koniec tego niezwykłego tygodnia, wyszliśmy na scenę, żeby na pożegnanie zatańczyć ostatni raz. w deszczu co zapadał w momencie w którym kapela zaczęła swoją muzykę.
najpiękniejszy ból zmęczonych nóg i uśmiechy wszystkich którzy byli obok. ever.


później podobna magia zdarzyła mi się tylko jeden raz.
węgry poprzedniego roku.


na tej scenie zdecydowałam, że Słowianki.
na tej scenie było mi pięknie.




czasem warto przemyśleć conieco. a mądrość swoją okazać tym, że zdecydujemy się szukać miejsca do którego pasujemy, i które daje nam satysfakcję.


tak na prawdę ada nie umie dać za wygraną.
i pewnie nie da. nie da tak do końca. bo ma marzenie. i wszystkie siły wszechświata pomogą zrealizować coś tak pięknego.







śniło mi się, że mój brat chciał się zabić. widziałam jak leży zwinięty na ziemi bez życia w oczach. nie mogłam znieść tego widoku. całe moje myślenie koncentrowało się na tym, żeby nie pozwolić mu tego zrobić. i zupełnie naturalnie nie powiedziałam ani słowa. rozpłakałam się jak nigdy wcześniej, szczerze i w pełen głos. miałam rozmazany makijaż i wyjątkowo zielone oczy.
wtedy zdarzył się cud. Maks podniósł głowę, w radosnym uśmiechu, tak jakby czekał na wtajemniczenie go do mojego świata wrażliwości. pokazania tego, że umiem wyjątkowo czuć.

miło pamiętam ten sen. bo wszystko było szczere. mój płacz i jego akceptacja.




później miałam inny sen.
jedno zdanie na blogu, które nikomu nie miało nic powiedzieć.
nikomu oprócz mnie.

chciałbym, żeby wszystkie nasze pragnienia i fantazje pozostały na gruncie naszych snów.

czwartek, 17 marca 2011

jestemsnem.

miałam dziś przedziwny sen.
sen o podświadomym niszczycielu mojej psychiki. pierwszy raz. nigdy wcześniej nie wiedziałam, że istnieje w mojej własnej psychice coś takiego, taki ktoś.
ale istnieje, i jak się pojawi w śnie znaczy, że coś trzeba zmienić. że ktoś w twoim otoczeniu nie słucha cię, lekceważąc twoje przeżycia. i ten niszczyciel, pławi się w tym utwierdzając cię w przekonaniu, że nie jesteś nic warta. wszystko składało by się w jedną całość, bo obudziłam się z opryszczką. opryszczka jest sygnałem, że przestało się wierzyć w siebie.
oczyścić się od samej siebie.

zdarzyło mi się zapamiętać ten sen
śniło mi się, że miałam jechać z Tarnowa do Krakowa, z dużym plecakiem. była to niedziela, a ja nie sprawdziłam odjazdów pociągów. w Tarnowie okazało się, że muszę czekać ponad 2 godziny. ale było dobrze, bo czekał ze mną Jarek z IIa na dworcu PKS, on miał jechać do Rzeszowa. na początku było dobrze, czekaliśmy i nic właściwie się nie działo.
po chwili jednak, okazało się ze jestem w samym staniku, chyba zaczęłam czuć się zbyt pewnie i bezpiecznie, i dlatego zdjęłam koszulkę. a przecież nigdy nie można czuć się zbyt bezpiecznie. poszłam kupić bilet na stację PKP. wracając zorientowałam się, że idzie za mną czterech kolesi. modliłam się, żeby nie szli za mną. jeden podszedł bliżej i złapał mnie za rękę. i zaczął szarpać, po to by mógł dostać to czego chce. a chciał jednego.
zaczęłam mu się tłumaczyć, i mówić, że lepiej będzie jak pójdziemy gdzieś na ubocze. że ja mu dam to czego chce, a nawet więcej, niech mnie tylko uszanuje. zrobił tak. ale ja nie przestawałam mówić, ciągle mnie trzymał, a ja mówiłam, opowiadałam. później pojawił się jakiś jego kumpel, bo zauważył, że nic się nie dzieje, między nami prócz rozmowy, a on też przecież chciał skorzystać. więc podszedł, ja zdążyłam pochłonąć rozmową tego pierwszego, zrozumieniem, opowiedzieć mu o świecie, który mógłby zniszczyć, tym co by zrobił. nie wspomniałam o malowaniu, ani o tańcu. mówiłam w kategoriach moich uczuć.
kiedy zbliżył się do nas ten drugi chętny z chytrą twarzą i zawadiacką. mój nowy kolega, wdał się z nim w przepychankę. ja się odsunęłam. ten pierwszy zdążył tylko spojrzeć na mnie smutną twarzą jakby chciał się pożegnać.
po chwili okazało się, że obaj nie żyją.

pojechałam do Krakowa płacząc.





to była przedziwna noc. przed zaśnięciem czułam dużą moc wewnętrzną.
bardzo bolą mnie łydki. nie wiem dlaczego odczuwam ten ból jako swędzenie. drapałam się przez całą noc. wydawało mi się, że nogi mi krwawią. ale tak nie było. pełne są tylko siniaków.

środa, 16 marca 2011

budzę.

obudź się, póki zostało trochę czasu.

czy myślałam kiedyś o śmierci?




czy to normalne, że kiedy postępują zmiany sypie się wiele rzeczy w życiu?
może sypią się po to, żeby można było od podstaw wybudować wszystko, na nowo napisać pewne historie?
jestem przecież taka silna.



stopy mam w popiole. razem z muzyką kwitną mi marzenia i usta. znowu przenoszę się do pięknego świata w którym wszystko rozumiem. do świata, w którym wstaję o poranku i zakładam zwiewną sukienkę. tańczę po przebudzeniu, jak zawsze kiedy czuję intensywniej, i kiedy czuję się jak w domu. w świecie słońca, wiecznej wiosny i bosych stóp. marzeń, roweru i opalonych ciepłych pleców. burzy włosów i czerwonej wstążki.
jadę wiejską drogą zaraz po deszczu. słońce świeci mocno. wieje ożywczy wiatr. z liści na moją twarz spadają niepozorne krople deszczu, tulą mnie, a ja nie czuję się wolna.



zamykam oczy, i idę w codzienności.


poniedziałek, 14 marca 2011

tęgo

chodźmy spać bo znowu zaczynamy tęgo myśleć.


przecież zmiany są dobre. uwalniają nas.



bardziej niż zwykle. samotność jest bardziej szczęśliwa.
ponieważ uczy się, że może szukać. kwiatów na ustach. i zamglonego spojrzenia.
powracajmy do swoich małych samotności. i ozdabiajmy je najpiękniejszymi myślami, jakie przyniesie nam słoneczny dzień. pobiegnijmy z myślami, aż do końca świata. zakochajmy się w nich. i nie puszczajmy.
najgorszą krzywdą, jaką mogę wyrządzić to nie podzielić się sobą.
bo przecież nie jestem żaden kwiatek.
nie jestem wcale sentymentalna.
nie obgryzam też wcale paznokci.


pewna doza inspiracji: http://sepeusz.blogspot.com/

sobota, 12 marca 2011

żeby trawa wreszcie mogła stać się zieleńsza.


czasem kiedy budzę się w obecnej chwili, przypominam sobie jak niewiele trzeba, żeby opuścić ten świat. jak bardzo wzmacnia mnie myśl, że kiedyś może nie być już "tej chwili". że nie będzie ludzi ani mnie samej. pomyślałam sobie, jak wiele bym straciła gdybym nie była z sobą. gdybym siebie straciła cierpiałabym jak nigdy wcześniej i później.

przemijanie. kiedyś ta chwila, która dzieje się teraz będzie zupełnie inna. boję się tego. i niezwykle smutne mam odczucia.
najważniejsze, że chwila jest i ziemia ciągle trwa.

nie zatrzymam przecież duszy która płynie razem z czasem. mogę tylko tańczyć i wywijać spódnicą, tak do końca nigdy nie do rytmu. oglądać wszystko co mijam, i cieszyć się wszystkim jak nigdy wcześniej, i jak nigdy później.
zapomnieć o jakimś wcześniej, i o jakimś później.

żebyśmy mogli trwać w ciągłym teraz, a życie, żeby mogło miotać nami, w tańcu który nigdy nie przestraszy się czasu.

Kochana Ciociu,

Pamiętasz, że kiedy byłam mała to jak dorosnę chciałam zostać poetką albo pisarką?
Każdy realizuje swoje marzenia jak tylko umie, ja to moje trochę sprzed lat, realizuję właśnie w tym nieodstępnym świecie, poprzez redagowanie swojego słowa, branie pod uwagę kogoś kto ma dostęp do tego, żeby to czytać, a wszystko oprawić czymś charakterystycznym dla jednej chwili, która następuje, ale i jakimś swoim trochę stylem :)

Ale przede wszystkim dzieję się coś dla mnie nowego, czego ciągle się uczę- muszę określić to co czuję za pomocą słowa, zdania, stworzyć bogate i kolorowe obrazy tym razem bez farb, używając zupełnie nowego instrumentu.

piątek, 11 marca 2011

wilki.

każdego dnia słońce mówi do mnie, że dziś mam następną, całkiem nową, pachnącą szczerością i świeżością szansę na zmienienie czegoś w moim życiu. jeśli dzień wydaje się być smutny, słońce przypomina mi, że jutro będzie nowy dzień, znowu się obudzę i znowu przypomni mi, że dziś znowu można coś zmienić.
można ale nie trzeba.

podobno jest tak, że nasi chrzestni nie są wybierani przez przypadek. że jesteśmy do nich bardzo podobni. z ich stylu i podejścia do życia. ja to chyba nie mogłam lepiej trafić. zaskakujące jak ożywić może parę rozmów. bo zależy chyba z kim te rozmowy prowadzimy :) i im jest niezwyklej, tym lepiej jest nam w głowie :) mi zrobiło się bardzo.

domowy czas jest bardziej odżywczy niż mogłam sobie wyobrazić. wstawałam razem ze słońcem, cieszyłam się kolorami zapachów ziemi, mogłam z pamiętnikiem pod pachą przespacerować się z inspiracją.




jeden tylko wieczór był zielony i spuchnięty. obłąkane myśli przelewały się przez głowę. pomyślałam wtedy, że może warto byłoby oswoić swoje strachy z dzieciństwa, stanąć z nimi twarzą w twarz, wyjaśnić sobie wszystko, i uczynić z nich powierników, kolejnych małych strachów budzących się gdzieś w drodze życia.

określam swoje uczucia słowem. zaczynam mówić o tym co mnie boli, i z jakiego powodu jest mi przykro. parę chwil może wyjaśni się dzięki temu. może 21letnie strachy rozpłyną się, a ja odetchnę szczęściem. bo przecież nie o to chodzi, żeby zaciskać wiecznie zęby, tylko puścić to co czujemy, żeby można było poodczuwać coś nowego. nawet jeżeli gruntem ryzyka jest rodzina. a może właśnie dlatego i szczególnie wtedy powinno się zacząć mówić.


rozwój świadomości i perspektywy dużo ważniejszy jest, od nauki gotowych sposobów z rad na życie. gotowej i uproszczonej wiedzy.



możliwe, że chciałbym odnaleźć i otworzyć jakieś inne małe drzwi. znaleźć korytarzyk z zamkniętymi oczami, przesmyknąć się przez niego, wiedząc, że na końcu jest to czego szukam. i dotrzeć do tego miejsca, gdzie znajdują się drzwi. dokładnie je obejrzeć, dotknąć. przypatrzeć się zamkowi. wrócić tą samą drogą. zostawić drzwi w pamięci i zacząć szukać kluczyka. przy okazji zdobywając inne skarby, a może nawet inne kluczyki, które wskażą mi drogę do jakichś innych nieodkrytych nadal drzwi. a kiedy go znajdę, pomalować go na czerwono, i pewnie przekręcić w drzwiach.

wtorek, 8 marca 2011

urwę sobie nos.

dziś mogłabym szukać kogoś kto pomasuje mi plecy.




może wiosenną porą uda mi się kogoś znaleźć, kto by chciał posłuchać bezsensownych moich zdań, i czasem pomasować mi plecy. wrzące, bo prosto z kąpieli.
bądź żywy, ale nie bądź kotem, tylko człowiekiem.
żebyś umiał mówić, tak samo bez sensu jak ja.


każdy dzień mógłby być słoneczny. a każda decyzja właściwa.
rowery, a lato byłoby bardziej niż zwykle.


byłbyś człowiekiem w płaszczu i szaliku, co ma śnieg na włosach i nosie. bylibyśmy razem bezdomni u mnie przy herbacie siedzieć. z podróży do siebie wrócić.

śniłbyś mi się na jawie całym swym urokiem.
przynosiłbyś mi kwiaty w zimie.
zakładałabym sukienki, ubierała się w wiatr, pachniała przygodą. świat nie musiałby patrzeć,, ważne, że ja bym widziała. i on by spoglądał.


wolność jest samotnością.
samotność jest kobietą.

_____________________________________________________
czytam listy, znalazłam siedem do pewnego kamilove. o jego rudościach wrażliwościach.
...
całe sterty wyblakłych myśli o MarcinieMalinie, co się niespodziewanie nieoczekiwanie przypomniał.

poniedziałek, 7 marca 2011

6

cześć, jestem bez pary.
dziś widzę to dużo wyraźniej, niż zwykle.

boli mnie każda myśl. a w oczach mam coś niedobrego.
potrzebuję zmiany, wyjaśnienia, odżywienia.
zdrowego oddechu świadomości w mojej głowie. wyłączenia myśli. bo zwariuję. bo świat mnie wessał, a ja zgubiłam się gdzieś po drodze. znowu mam zielone oczy. bo znowu nie chce mi się z łóżka wstać.

nie chce mi się budzić, bo nie czuję po co.
dziwne myśli mnie dotykają.
śnił mi się wąż, który owijał mi dłoń. miał delikatne małe nóżki. którymi tak mocno trzymał się mojej skóry. czułam, że ten dotyk mnie dusi. dusił. wszystkie swoje siły uruchamiając chciałam się go pozbyć. i udało się w końcu, ale na skórze dłoni zostały mi głębokie blizny. a węża zdarłam odrzucając na bok.





kim był ten wąż? jaką sytuacją?
idę na spacer jutro, idę spotkać się z Adą, porozmawiać z nią. w parku, oko krążącej w powietrzu tajemnicy. spotkamy się, i dowiemy wszystkiego. 6 rano.

środa, 2 marca 2011

żyrafa.

tak naprawdę dzisiaj wcale nie jest nam dobrze Yannek, co?



sny śnią się płodzące nowe tajemnice. dzisiaj sekretem jest jeden strych na którym mogłoby zdarzyć się wszystko. na którym tajemnica mogłaby wyszeptać swoje zduszone imię, prosto do ucha. gdzie spocone ciało, owiane jest symbolami i gestami zaklętymi w przed latach.
śnimy w szale, a dźwięki które wydobywają się z naszych ust są bardziej szczere i niezwykłe niż kiedykolwiek. bo dobiegamy do granicy naszych światów, wskakujemy na chwilę w magię słów i dajemy się jej miotać. wymieniamy spojrzenia, w szklistych oczach, a szampan jest bardziej niż zwykle. jeszcze tyle przed nami nienazwanych rzeczy, i snów. słowa kołyszą naszymi bezwolnymi ciałami, zapadamy w przedziwny sen, gdzie myśli ulatniają się z nas jak zapachy. przedostają się przez nasze nosy, prosto do rozumu i serca. jeśli zakłują znaczy, że nadal umiemy w tym nieograniczonym tańcu, w którym już dawno poplątała się muzyka i kroki.



nietańczę, niemaluję, niepiszę, nieumiem, nieuczęsię.
nie chcę też nawet pomyśleć i poczuć.
i zdaje się, że na około biega tyle zdarzeń. których chyba tak naprawdę nie było. w nierzeczywistości pływam swojej głowy.
czasem żyjemy w niechcianych zakamarkach naszych dusz. cienie przemykają drocząc się z nami, w niezrozumieniu jakiegokolwiek sensu. przecież tak mało mam do powiedzenia. nie dla mnie biała sukienka z czerwoną plamą. zasypiam w białych roślinach, zieleń to przecież tylko kolor moich oczu. na wakacjach nie powiem ci dzieńdobry.
w przedpokoju na łóżku swoim śpię, w nietkniętej pościeli żywą dłonią. uśmiecham się do was, chociaż wcale mnie nie widać. puszczam oko, niewidzialnym drżeniem ciepłych powiek.
marszczę swoje sny. a słowa falują tak jak moja spódnica, co sięga kolan.
zdaje mi się, że coś wiem. ale to uczucie przemija szybko jak wiatr.
mam zielone oczy i sukienkę. czerwone karminowe usta, i paznokcie. czarnego mam we włosach kwiatka. na szyi mam rosę, w dłoni trzymam poranek.

podczas bosych stóp na kamieniu, dookoła tylko niebieska woda.
wodę stworzą myśli, a kamień zamieni się w słowo.


bo tak naprawdę lubimy się bardziej niż zwykle.
bo ja wcale nie mam na imię ada, a na twarzy nie mam żadnych ornamentów.
wszystko czego potrzebuję jest na wyciągnięcie ręki. dziać się może tylko to czego chcę.