środa, 28 grudnia 2011

jezioro.

ciągle jestem Ptasiek.

chociaż wcale nie boje się pofrunąć. nie boję się opuścić klatki.



tymczasem Michał:










w piątek wyjeżdżam w daleką podróż. będę fotografować olsztyńskie kruki, oglądać jeziora i gadać do bladego świtu. wezmę z sobą Sekret, żeby podzielić się nim. będzie to wyjazd z Dylanem, do snów o Dylanie. zgodzę się, żebyś mi poczytał.

niedziela, 25 grudnia 2011

autostradą do sławy.

najszczersze prezenty gwiazdkowe odwiedziły mnie.

... poza tym dziś jest już bardzo stary, ale ciągle ma w oczach coś, w czym - jestem pewna - bez wahania mogłabym się zakochać!!!

piątek, 23 grudnia 2011

jemiół.



w święta wszystkim życzę pięknej jemioły, niezwykłej osoby pod nią, i magicznej chwili, dziejącej się tuż obok.


czasami marzy mi się, że człowiek w szaliku będzie moim bożonarodzeniowym prezentem. i że będzie marzył tylko o chwili pod jemiołą.

very wizard.

brakuje mi piór. potrzebuję lotu. zbieram je, otaczam się nimi, szukam ich w ludziach, przestraszeniach, sztukach.
podróży potrzebuję.
kiedy byłam mała zdarzało się, że wpadł mi w rękę opis mojego znaku zodiaku. pamiętam jak dziś, że Strzelce lubią podróże, aktywne życie, ludzi dookoła. wolność, wolność, wolność. przestrzenie, wiatr, a radość czerpią ze wspinaczki na szczyt.

odczuwam ciągły głód fizyczny i wielki apetyt mentalny. byłam romantyczna, umarłam i czekam na odrodzenie. wypełnia mnie witalność, o której przypomniał mi chyba ten na którego czekałam. śnieg?
bo chyba nie człowiek w szaliku, ze śniegiem na włosach i nosie którego wyczekuję. który od dawna ma przynieść mi kwiaty. tak, kwiaty w zimie. jednak go nie ma. nie mam szansy na nie-rozpoznanie śladów na śniegu, jego kroków. ani szalika na szyi, ani płaszcza. ani obecności wśród mrozu.
wyję jak wilk, rozmawiam z księżycem. w oczach swoich przegląda się moja z wewnątrz siła. wiem że mnie słychać. człowieku kocie, odwiedź mnie, razem napijmy się herbaty.

czwartek, 22 grudnia 2011

talking to a wolves.


tymczasem toczy się życie. po chaosie obrony pracy licencjackiej, osiadam, zaspokajając się myślą, że 4, po pół roku bólów, to coś z czego warto się cieszyć. nienawidzę w sobie tego, że zawsze jest mi za mało.
tym razem, nieważne że zdałam czy też nie. wiem o tym, że stać mnie na więcej, i nie wiem co się stało, że dałam sobie powiedzieć, że umiem tylko na 4.





bardzo chce mi się malować. wszystkie niedokończone płótna zamalowałam. poprawiłam wszystko co miałam kiedyś poprawić. realizuję pomysły na które od dawna nie było czasu. właśnie dziś przyszedł śnieg. mróz pachniał przepięknie. widziałam śliczne drzewo, z pełnymi koloru jabłkami. padał śnieg, a jabłka wypełniały się przeźroczystymi promieniami słońca.
w głowie mam folklor. miłości moje ludowe. właśnie wróciłam z Nowego Sącza. to tam spotkałam pierwszy tej zimy śnieg. czasem mam wrażenie, że pod nim byłoby mi najcieplej.

przed momentem był Kraków. znowu zaczęło się wszystko za czym tęsknię usychając w tej mrocznej wsi. rany, kiedy minęło pół roku, od mojej wyprowadzki z Krakowa? i dlaczego utknęłam w przestrzeni której zupełnie nie potrafię nazwać.



Ada z siostrą Karoliną na "702"

by Rafał Sagan / tfutfu.net




new.


a od niedzieli mam 22 lata.


wtorek, 20 grudnia 2011

czyste.


czyste piękno. baza inspiracji. 
miłości?





piątek, 9 grudnia 2011

tumblr

welcome to tumblr. czyli poznaję nowe nowości coś nowego, zastana jestem w życiu, więc odświeżam, poznaję wszystko co się tylko da.

czwartek, 8 grudnia 2011

person, which really is a rose.





człowiek- róża. akryl na płótnie, jakieś 50 na 70.
person- rose. akrylic on canvas. 50/70.
łaaa nie ma jakości, ale mam dowody na to że ciąglę robię coś.

w czasie w którym mnie nie było odpoczęłam. od wszystkiego, od wszystkich.
wraz z momentem w którym oddałam pracę licencjacką zostałam uwięziona w czasoprzestrzeni. odcięta byłam od internetu. siedziałam w wioseczce, nie wiedząc co się dzieje, czekałam na termin obrony. nie wiedziałam nic. narobiły się zaległości, jednak coś jakby zeszło mi się z pleców. i uwolniła się wena. nareszcie. dwa obrazy w ciągu tygodnia. rzadko bywało żebym malowała w takim tempie. poza tym cała masa pomysłów. na sukienki, spódnice, sama płótnem nabijam blejtramy. i chce mi się jeszcze więcej. porządkuję. oglądam czytam. marzę. MARZĘ znowu marzę, o francuskim, wysokich butach, tańcu współczesnym, Słowiankach. tak marzę o nich znowu! o Krakowie, o Bobie Dylanie. znowu chce mi się notować w pamiętniku, piórem o czarnym atramencie.

niebo jest tak groźnie zachmurzone. słyszę tylko wiatr. szum.

nadal bardzo jestem zakochana w Bobie Dylanie. czekam jednak aż poznam bobadylana mojego życia w moim małym życiu. czytuję Werniks, i stwierdzam, że Wharton to trochę mało.



jestem ciągle w swoim świecie. ale komunikuję. uczę się. mówić, zapomniałam jak to robić. ale uczę się na nowo. jak być w świecie ludzi. jak żyć tu i teraz. coś nowego. łagodniej, bycie łagodniejszą.

niedziela, 27 listopada 2011

szyba.

czasem kiedy słyszę dziki wędrowny wiatr, który nagle za oknem niespokojnie zaszumi. mam w sobie duże pragnienie żeby porwał mnie z sobą. żebym nie musiała dłużej męczyć się za szyba obserwując go. tylko mogła zatańczyć razem.
uczyłam się tak wielu języków, i ciągle czuje się niezrozumiana.

taniec, malarstwo, handmade, poezje, pozowanie. język polski, angielski, francuski.
albo nie umiem mówić. albo jestem ze świata którego nie rozumieją ludzie.

środa, 23 listopada 2011

człowiek- róża.





z pełną odpowiedzialnością. wróciłam do 20 lat wstecz i w każdej sekundzie przeżywałam po kolei każdy dzień. jeszcze dwa tygodnie, przeżywania mojego życia etap po etapie. dwa tygodnie przede mną. walki z moim światem. a to dopiero trzeci dzień.
mam świadomość tego że mogę wrócić do ludzi, tak samo jak mogę zniknąć. wszystko co wyszło spod dywanu, może zrobić mi największą krzywdę. ale tak musiało być. inaczej krzywdę zrobię sobie sama, w swojej nieświadomości. wszystkie kształty są wyraźniejsze niż dotąd.

kiedyś tak dogłębnie na wylot przeszył mnie mój własny wzrok. który chciał tylko jednego. uciekłam z tamtej chwili do swojego świata. tamto spojrzenie wróciło, jeszcze mocnej, jeszcze wyraźniej jeszcze bardziej boli. chciałabym żeby zniknął w niepamięci rozmów. i odczuwania. że to co było, warto wypłakać, wycierpieć. i stać się na nowo słońcem, które wstaje rano każdego dnia i chce świecić dla świata.


środa, 16 listopada 2011

zimmer.

noc w noc Dylan. dzień w dzień Dylan.
słuchuję.


co noc od tygodnia mi się śni.
codziennie, o tym myślę.
czytuję.


w przedziwny sposób rozumiem tę wrażliwość. może jest tak, że faktycznie spotykamy się gdzieś wcześniej i zupełnie o tym nie pamiętając, rozumiemy się. już w innym miejscu, o innych twarzach, i osobowościach. ale to ciągle my. te same dusze, duszyczki. które mimo, że nie spotkały się nigdy wcześniej wiedzą o sobie więcej, niż ktokolwiek inny.
w moim przypadku jest parę takich wrażliwości, które od zawsze chciałam zrozumieć. ale wiedziałam, że muszę zaczekać. dziś najbardziej na świecie fascynuje mnie bob dylan.
chociaż beczy jak koza.
poza tym dziś jest już bardzo stary. ale ciągle ma w oczach coś, w czym - jestem pewna- bez wahania mogłabym się zakochać.




oprócz tego z życia mojej wsi, burzonko 150-letniego budynku.
baru POD DASZKIEM:







poniedziałek, 14 listopada 2011

buzia

googleanalytics powiedziało mi, że w ramach mojego portfolio na carbonmade, najczęściej odwiedzanym projektem nie jest ani projekt Interiority, ani Dzikie Kwiaty, ani Between, nie też moja twórczość handmade.
co wobec tego najchętniej jest oglądane przez moich fanów? moja buzia, moje ciało!
gratulacje więc dla fotografów którzy przyczynili się do stworzenia zestawu pięknych zdjęć mojej twarzy, która jak zwykle zakrywa coś jak dla mnie ważniejszego.


dziękuję. lepiej być nie może.

środa, 9 listopada 2011

mało.


szamanizm.
prawie z nieba, a może z chmur, spadła mi wejściówka na Heimę. dokumentalny materiał ze spontanicznej trasy koncertowej Sigur Rós.

zasiadałam w fotelu. i czułam, że wyruszamy w podróż. czułam, że nie będziemy się do siebie odzywać przez cały czas trwania filmu. że nic nie wyciągnie nas z tego świata.

i tak było. słowem nie da się opisać wrażenia tego jednego wieczoru. cały seans siedziałam bez myśli w głowie. było tylko odczuwanie. wszystkiego. bogactwa w obrazy, w doskonałą jakość muzyki, osobowość, w niezwykłość i magię. wszystko jakby działo się tuż obok za rogiem.
po wyjściu chce się wszystkiego, i nie ma rzeczy nie możliwych. zarażona jestem szczęściem. korzenne pachnące dźwięki łagodnej i żywiołowej, chłodnej, dudniąco- bębniącej Islandii. przewodnik muzyczny po wrażliwości świata.

esencję Islandii sączyłam 2 godziny. a kiedy obudziłam się ze snu, wystarczyło jedno słowo: mało.
w kinie wszystko dwa razy bardziej. dwa razy bardziej.
smak, to całość. mogłabym smakować. smakować.
smakować, wszystkim co mam.
w muzyce słuchać szumu wody. każdy oddech kamienia. słowa słońca dwa. przemijający czas. kształt wieczności.
Heima zabrała mnie do jakiegoś pierwotnego miejsca. mogłam spotkać się z sobą i porozmawiać nie używając żadnego języka.
czy to możliwe, żeby mówić bez słowa. żeby myśleć bez myśli?

częściej.

piątek, 4 listopada 2011

czarymary



nowości w twórczości.
broszka, wzór: koraliki na druciku, na podstawie filcowej, o średnicy 5cm. a brooch, pattern: beads on wire, on the basis of felt with a diameter of 5cm.


czarymarykoszmatyićmy.


środa, 2 listopada 2011

gubię.

to ciężkie kiedy jedyną osobą która cię rozumie jesteś ty. to ciężkie kiedy tylko tobie podoba się twoja sztuka. to ciężkie kiedy uratowała cię z otchłani nadzieja na komunikację z ludźmi. kiedy podążasz za nią. wierzysz w nią. i budzisz się, a jesteś sam pośród swojego świata. a kiedy spałeś też nie było nikogo.

w tej samej chwili w której człowiek przestaje umieć mówić zaczyna rodzić się w nim sztuka.


wtorek, 1 listopada 2011

ø





nareszcie jarzębina, finally rowan. acrylic on canvas, 50/70, Otfinów 2011


tymczasem Sącz był, całkiem Nowy.


miejscem spotkania Łodzi i norweskiej Utoyi, jest Nowy Sącz. tutaj udało mi się zobaczyć ekspresyjną wystawę niezwykle inspirującego artysty Teodora Durskiego.
"Utøya" to nadmiernie żywe kolorystycznie grafiki, wykonane w technice serigrafii (sitodruk), oraz obrazy płócienne pokryte akrylowymi wizjami. podobno kontrowersyjne. jednak wrażenia i słowa jakie pojawiały się i iskrzyły do mnie spod głębin twórczości, mogę określić jako oszałamiające. to niezwykłe, że tajemnice czyichś wrażliwości mogą mówić tak bogatym językiem, nie używając jednego nawet zdania. a słowa zamknięte są w ramach brzegów płócien, druków graficznych i barw. duże wrażenie. w Utøyi widzianej oczami Durskiego zatrzymałam się na dużo dłużej, niż zwykle.

poniedziałek, 24 października 2011

3.

jesienną porą chciałabym się zakochać.

szalik, i śnieg na włosach i nosie.


prawdą jest tylko samotność. udowadniam sobie, że nie potrzebne są miłości.
pasje.

chciałabym zakończyć pewien etap mojego życia. wariuję, bo jakimś sposobem ugrzęzłam. nie mogę zrobić kroku. zamarłam, wewnętrznie skisłam jak nigdy dotąd.

trafiłam na nieodpowiedniego przewodnika w pisaniu pracy licencjackiej. we środę wyjaśni się, czy jest szansa dalej walczyć, z nadmiernymi oczekiwaniami pani promotor. czy zostaję po 3 latach studiów, bez dyplomu.

od dwóch dni jestem załamana jak nigdy dotąd. gorączka, oczy zapuchnięte do granic. przekleństwa i papierosy w kotłowni. samotność. i brak zrozumienia.
nadmiar pracy, z minimalną formą docenienia.
chyba nie chce mi się wierzyć w magię, bo gdyby ona istniała, byłabym kimś innym niż jestem dzisiaj. byłabym gdzieś indziej.
na pewno bym nie płakała, je przecież nigdy nie płaczę.
nigdy oprócz momentu, w którym zupełnie sobie nie radzę. to jest chyba ten moment. zawsze sobie radzę. zawsze zaciskam zęby. ale nie tym razem, nie mam siły na nic więcej.
pierwszy raz przyznaję się do tego, że niedomagam.

chciałabym wierzyć, że obchodzę ludzi trochę więcej.
bo co by było gdyby nagle okazało się, że mnie nie ma?

piątek, 21 października 2011

lit.

mogłoby mi być magiczniej niż dotąd, gdyby więcej ktoś zrozumiał.
przypominam się:

Blog roku 2011

środa, 19 października 2011

przenikanie.





magia jednego wieczora. przenikanie umysłów dwóch. czy to możliwe, żeby dwa strumienie świadomości i potrzeb, znajdowały się tak blisko, wyczuwały się, i reagowały? wyłączając to kim ja jestem, i kim jest ta druga osoba.
prawie tak blisko, że widzimy spoglądając jednymi oczami, że prawie słyszymy swoje myśli, uczucia i potrzeby.

przenikanie możliwe, zdecydowanie.

poniedziałek, 17 października 2011

popiół.

stopy mam w popiole. obudziłam się tak jakby ze snu. w którym płonę.
nigdy, jednak prawdziwie nie spłonęłam.

codziennie zanurzałam się w popiole. okrywałam się nim.
chronił mnie od chłodu. miałam go we włosach, na ramionach, okrywał moje stopy.

podniosłam się, i otrzepałam.wiatr rozproszył ostatnie drobinki z moich stóp. uzdrowił mnie żydciodajny jesienny wiatr.
ruchy powietrza.
szumiące zeschłe liście, wybudzone z przyduszonego letniego snu.

zbudziłam się i ja.
zaschnięty popiół nadal czuję pod stopami. żeby nie zapomnieć o popiołach w mojej duszy.





zupełnie spontanicznie, z czasem. dorosłam.






pomiędzy, słuchuję Pani Krall.

piątek, 7 października 2011

futurist.










drzewa.piórko i tusz.
trees. pen and ink. 2011.
tak na prawdę na tydzień rozstałam się z pracą licencjacką. i wtedy właśnie zamarzyłam o tym żeby znowu się zakochać. i oto, stało się. zakochałam się w sztuce, na nowo. przeżyłam romans z piórkiem i tuszem. pokusa tworzenia i wyrażania była zbyt intensywna i silna, by jej nie ulec. kocham człowieka który wymyślił to wszystko, całą ekspresje, tajemnicę, pędzle, kartony, tusze, kredki, piórka, farbki, kleje, i Sex w wielkim mieście, z którym spędzam noce całe.

wszystko dzieje się z piosenką. nowa Florence boska:


przypomniałam sobie artystę, którego pewnego razu zdarzyło mi się pokochać. Guillaume Apollinaire, a futurist. Ty tego panno nawet nie wiesz dziewięć jest bram u twego ciała.

poniedziałek, 3 października 2011

yanneklove.

Blog roku 2011

vote on my blog.

ada an artist.
ada pisze pisuje.

niedziela, 2 października 2011

between.



drzewo 1, piórko i tusz/ tree 1, pen and ink.
2011.


trochę jestem drzewem. piórko i tusz./ everyone is a kind of tree. pen and ink.
2011.



potrzeba zakorzenienia. piórko i tusz/ need for rooting. pen and ink.
2011.

pomiędzy malowaniem na płótnie, zdarza mi się przygodnie romansować z piórkiem i tuszem.


czwartek, 29 września 2011

pole.

nie umiem myśleć, że wszystko zależy ode mnie. łatwiej jest wierzyć, że jest jakaś magia, która pozwala życiu toczyć się dalej. i uzdrowi cię, kiedy opadniesz z sił.

dawno tego nie robiłam. dawno nie szłam w pole. żeby o coś prosić. na odludziu, samą siebie, albo tą właśnie magie. żeby przyszła uzdrowiła moją duszę. uzdrowiła moje ciało, w którym gromadzi się strach i poczucie osamotnienia.

choroba dzieje się po to, żeby odebrać człowiekowi władzę nad sobą. żeby człowiek mógł puścić wszystko co go otacza, i poddać się odpoczynkowi. innemu człowiekowi. choroba jest po to, żeby człowiek coś zauważył. coś na linii komunikacji z drugim człowiekiem.

albo potrzebuje po prostu zwykłej troski. i zauważania. potrzebuje pomocy.


wczoraj przeszłam się spacerkiem żeby wypłakać się trawie. ukoić ziemią nerwy.
dziś jest inaczej. ciśnienia z ciała zeszły prosto do ziemi. poruszył nimi wiatr.
wierzę w cuda, bo w moim świecie dzieją się codziennie. z każdą sekundą.
chciałabym mieć pewność, że wczoraj dokonał się jeden cud. bardziej znaczący. w moim wymiarze, i w wymiarze innych ludzi, którzy mnie widzą.
potrzebuję zrozumieć, że warto.



my new best friend.

czwartek, 22 września 2011

tęcza.

niemożliwe, żebyś znał to miejsce. skąd wiedziałeś, że przyśniłeś mi się, i przypomniałeś. wrażeniem i uczuciem. czymkolwiek co kiedyś dawno mogło nas łączyć.



przygody spotykają nas. pierwszy raz ktoś przyłapał nas na odwiedzaniu sekretnych miejsc w małej naszej wsi. to nic, że chciałam zrobić zdjęcia. to nic, że ciągle huczy projekt mi po głowie. to nic. że byliśmy tam razem. to nic, że chcieliśmy pogadać i oczy nacieszyć czymś wewnętrznie pięknym.
poziom adrenaliny na wysokości sufitu. tego wysokiego sufitu starego domu ludowego do którego się włamaliśmy..
i tak chce mi się tam dalej wchodzić, bez pozwolenia, czy z.


czasoprzestrzeń naginam swą. będę jedną nogą w Krakowie, drugą w Sączu. gdzieś między przeszłością, a przyszłością. jednak jeszcze nie w teraźniejszości.
spotkam zapomnianych. dam szansę. wszystko ułoży się tak jak zaplanowałam. mój wewnętrzny głos chroni mnie od robienia rzeczy które uniemożliwiłyby realizację moich marzeń.
jedziemy w drodze po przygody. krakowskie, fińskie, amerykańskie, sądeckie, tarnowskie.


po kolei. wracam do marzeń. wracam do siebie.

poniedziałek, 19 września 2011

przecież każdy może mieć słabszy czas.

staw.

byłam kimś o kim marzyłam latami. pure beauty, w tak wielu wymiarach życia. nareszcie spełniałam swoje oczekiwania.

okazuje się jednak, że nic mi to nie dało. lata pracy nad sobą. dalej czuję, jakbym nigdy w życiu nie podjęła odpowiedniej decyzji. jakby żaden z moich obrazów nie był wart spojrzenia.
śni mi się kompot, który przechylając szklankę mogę spokojnie wypić. frugo mi się śni. woda. cokolwiek co pomoże mi ugasić pragnienie?

gaszenie pragnień. czymkolwiek, jakkolwiek.
zwykle zastanawiam się czym są moje pragnienia. bo nie potrafię ich sklasyfikować, nazwać. wiem, że są. ale jeśli nie potrafię ich zaspokoić, po prostu zmieniam je. albo zmieniam ich punkt odniesienia. zmieniam wartość.
czasem wmawiam sobie, że niczego nie potrzebuje. nikogo, niczego co za różnica. i cierpię bo ludzie wierzą w to, że tak jest. kiedyś myślałam, że samotność to coś co pozwoli mi żyć. pomyślałam ostatnio, że wcale tak nie jest. poczułam to, że pierwszy raz, samotność wcale nie jest moją przyjaciółką.

reset. siedzę sobie w stawie. damian ratuj. jestem cała przemoczona. kąpałam się po nocy, w ubraniach. wszystko kreuje otwarty strumień świadomości mój. pobudzony pewną dozą alkoholowych powinności.

uderzysz mnie w twarz?

jednym zdaniem Damian wrócił. tak czysto zrobiło się miedzy nami, między każdym z nas, magicznej trójki, z jednej podstawówki. zostaliśmy praktycznie tylko my. nie umiemy bez siebie dłużej. gdzieś każde z nas rozumie się na podobnej płaszczyźnie. dlatego tak bardzo chciałabym żebyśmy z Karoliną i Damianem, byli dla siebie zawsze w tym świecie, niezależnie od tego gdzie każde z nas wyląduje, i gdzie zaprowadzi go życie. zawsze będzie między nami masa wspomnień, ze względu na które będzie warto.

środa, 14 września 2011

nadmiary.






słabo. raz duszno, a raz zimno. w głowie mi huczy. oczy mam zamglone. tak bardzo chciałabym uspokoić ciało. nie. właściwie chciałabym uspokoić siebie, na tyle, żeby nie myśleć, żeby odpocząć. od wszystkiego. od całego zagmatwanego myślenia mojego. żeby świt nadszedł nareszcie. żebym przestała biegać bez sensu po ciemnym lesie. na polanie w słońcu położyła się na trawie. oh marzenie.

rozmawiałam ostatnio z babcią o śmierci. powiedziałam jej zupełnie nie myśląc, że wiem o tym, że się tam kiedyś spotkamy. po chwili dotarło do mnie co powiedziałam. ona odpowiedziała tylko, że wierzy, że tak się stanie.
później pomyślałam o tym jaka może być prawdziwa śmierć. jakim uczuciem. myślę, że po śmierci czujemy się tak jakbyśmy leżeli na słońcu. widzimy tylko jasność spod zamkniętych powiek. jest tam wszechogarniające ciepło, nie czuć ramion. przede wszystkim brzuszek jest syty.

jestem huraganem, od miesiąca huragan. niszczy, przekręca, wykręca, wieje, huczy, grzmi. bo zaczął oczekiwać czegoś od świata. i nie dostał nic.
nauczyłam się samotności, i wtedy pojawili się ludzie. pora wrócić do małego świata. i zamknąć czerwone drzwi.

wtorek, 13 września 2011

miodzi

taki czas jak dziś, bez względu na to co się kiedykolwiek wydarzyło będzie mi się kojarzył z tobą.
przez to że byłeś taki jesienny, jak każdy dzień. czułam to kim byłeś, jak pochmurne niebo, które mnie otacza od tamtego dnia. kiedy szum liści zainspirował mnie, żeby skierować swoją głowę, w twoją stronę. mój wzrok przecinał kraków na pół. tak jak pory dnia, albo twoje myśli. wszystko wydawało się czyste i nowe. każde wrażenie, i to kim wtedy byłeś, a jaką stawałam się ja.
marzę o tamtej jesieni, dzisiaj kiedy pierwsze liście opadają z drzew. to dopiero początek tej jesieni. całej krakowskiej zawieruchy w której będziesz moje myśli przewiewał jak nadwiślański wiatr. z sokiem herbata mogłaby mi smakować kiedy piłbyś ze mną.
brakuje mi tak bardzo całej nieograniczonej emocjonalności która pozwalała mi oddychać. między nami.
jarzębiny, którą widziałam w tak mocnych barwach, wiatr którego poczucie rosło z każdym dniem. zapachem wieczora, podczas którego najpiękniej pachnie ziemia. przyduszonego krakowa, tamtej jesieni.
zimną zimową zimą, tak mi się przypomniało twoje wrażenie. nie powiedziałam ani słowa na pożegnanie. dałam ci pomarańcze, którą miałam z sobą. pocałowałam cię. odwróciłam się w drugą stronę.
odchodząc patrzyłam w niebo, i wyobrażałam sobie, że podbiegasz żeby mnie zatrzymać.




sobota, 10 września 2011

środa, 7 września 2011

cisza.

ostatnio tak straszliwie mi smutno.
czuję, się tak jakby nagle wszyscy którzy byli obok, zostawili mnie samą. nie wiem co się stało. nagle zrobiło się tak przeraźliwie cicho, tak, że przestałam nawet słyszeć siebie. nie umiem powiedzieć, co się stało. najbardziej przykro mi. ponieważ wygląda to wszystko tak jakby zostawienie mnie, było tak proste. tak proste do uczynienia jak uwierzenie w to, że nigdy w ogóle mnie nie było.
nie wiem dlaczego tak się stało, ja nigdy nie zostawiłam nikogo.

jak się nie dba o to co się oswoi, to się to traci.
żadna osoba z nas nie będzie już tą samą. a my nie spotkamy się w tej samej chwili.

czuję sercem, czuję wszystko po kolei, jednak dzieje się coś czego nie umiem zrozumieć. bo nie dzieje się coś o czym śnię, i o czym odczuwam. nie rozumiem tego wszystkiego. trochę wygląda to tak jakby myśli moje i odczucia przestały mieć sens. to tak jakbym ja przestała mieć sens. a co jeśli nigdy wcześniej go nie miałam?

nawet nie wiem czego bym chciała. teraz marzę o nicości. o tym, żeby i wszyscy i wszystko zostawili mnie w spokoju.

jestem, chociaż mnie nie ma.

poniedziałek, 5 września 2011

sądeckie ostrężyny.

stopy. posiniaczone, zdarte, naprężone. zapuchnięte. zaczerwienione.

wracam, nareszcie wracam do mojej miłości. zastukałam do drzwi za którymi folklor traktowany jest jak tajemnica.
ta tajemnica sama skrada się w moje dłonie. nie wiem czym ona jest, nie do końca znam jej kształt. nie wiem do czego służy.
ale czuję ją pod opuszkami palców. trochę jej dotykam, po trochu, ciągle mało. wiecznie mało, za mało. mam wrażenie, że opuszki moich palców, bezpośrednio łączą się z sercem. albo że kawałki serca, na każdym palcu mam.
tajemnica dotyka mojej duszy. zatapia się w sercu. a nogi bolą magią jak nigdy.

serce wypływa w moich ruchach. każdym jednym geście.

przedziwne to jest. lata pracuję na to, żeby tańczyć najlepiej jak potrafię. nieustanna walka z sobą, wewnętrznym lenistwem i niedbalstwem. wyrzeczenia, sala prób, często łzy, i zupełnie zapuchnięte zdarte stopy. wszystko po to żeby dojść do granicy. swoich możliwości. do jakiegoś ideału.
dowiedziałam się, że jestem bardzo blisko.

zawsze mogę przesunąć granice, znowu zacisnąć zęby i odrodzić się. tylko czy mam siłę, po raz kolejny umierać?








Zdjęcia PG,

środa, 31 sierpnia 2011

dayblog

z okazji dnia bloga polecam:

Artystyczny świat pełen niezwykłości. Dziewczyna jest dla mnie mega. Ma przepiękny i przedziwny świat który wciąga mnie, i nie chce puścić. Wszystko co pokazuje w swojej przestrzeni jest spójne, otoczone magią i grozą. Zawsze odkrywam w niej, w jej twórczości coś nowego. Charbage miażdży mnie swoją niezwykłością. Jest jedną osobą którą nazwać mogę moją prawdziwą inspiracją.

Zdjęcia pana Jana pobudzają mnie. Zdjęciami Jan opowiada historie małych ludzkich dzikości. Gdzie natura z ciałem łączy się i przenika. Pan Jan ma wrażliwość niebezpieczną, niepoukładaną, cielesną, i bardzo intensywną. Lepiej jednak obejrzeć, słowem ciężko mi wytłumaczyć co widzę w przypadku twórczości Słowaka Jana Duriny.

Zdjęcia Michała wydają się być robione z pewnego dystansu. Nie dystansu w fizycznym wymiarze pojęcia, ale trochę z punktu emocji.
Dozowanie odczuć, i ich pełna świadomość- z tym kojarzy mi się ten blog.
Zdjęcia jakie tworzy bardzo do mnie przemawiają. Jednak dodatkowego znaczenia nadają zdjęciom podpisy.

Układają się poszczególne sensy, najzwyklejszych "niby" zdjęć. Tworzą się tak jakby trochę pewne historie, pod płaszczem świadomości wymykają się odczucia.

Małgorzata lata dostępna na blogger.com. Gosia ma dla nas inspirujące motywy. Przedziwnie poskładane zdania, ładną sympatyczną kreskę. Póki co blogspot Gosi się rozrasta, a po więcej twórczości Cynamonowej można śmiało sięgać na digarcie, albo na jej dawnym fotoblogu.
Bardzo lubię jak Gosia rymuje.

Z Jackiem łączy mnie przedziwna historia. O mojej Pani choreograf z poprzedniego zespołu w którym tańczyłam, zawsze krążyły plotki, i nie wiadomo było jaka historia z jej życia była prawdziwa. Wiadomo było jednak, że Pani choreograf ma bardzo ekscentrycznego wnuka, o wielkim talencie, starszym ode mnie zaledwie o 2 lata.
Po latach stwierdziliśmy, że warto byłoby się poznać. Twórczość Jacka nie pasuje do mojej wrażliwości, mimo to uważam, że jest zajebisty! po prostu zajebisty.

very suffocated.

wydaje mi się, że spaceruję przez las. jest ciemny. w mroku dostrzegam tylko zarys roślin jakie mnie otaczają. trawa jest tak miękka! boję się, i czuję się bezpieczna. odczuwam na przemian w jednej chwili. nie widzę nic prócz zarysów i cieni, tego co mogłoby zacząć do mnie szeptać. a wszystko blaskiem skrzy się srebrnego księżyca. to tylko połysk. czuję stopy i delikatnie otaczający mnie wiatr.
ziemia pachnie do mnie tuż spod mokrej trawy.
wychodzę na polanę. tak naprawdę chodziłam po własnym ogrodzie.

piątek, 26 sierpnia 2011

list w butelce.

Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić.

Powinienem był osądzać ją na podstawie czynów, a nie słów. Odurzała mnie wonią, rozjaśniała mnie od środka. Za nim nie powinienem był uciekać. Powinienem był odgadnąć, ile czułości kryje się za jej drobnymi sztuczkami. Kwiaty są tak pełne sprzeczności! Ale ja byłem jeszcze za młody na to, żeby umieć ją kochać.

K*

mieszkałam w najsmutniejszym miejscu na świecie. każdego dnia nieświadomie otwierałam nową przegródkę w skrzynce pocztowej, gdyby ktoś chciał napisać list. świat w którym mieszkałam był zamknięty, i odizolowany. po pewnym czasie, kiedy nikt nie przysyłał żadnego listu, przestałam sprawdzać przegródki. jednocześnie ciągle otwierałam nowe- zupełnie nie wiedząc. ponad pół roku temu wyprowadziłam się z tamtego miejsca. zapomniałam o nim, jednak wczoraj zupełnie przypadkowo postanowiłam zajrzeć do środka. od razu moją uwagę przykuła skrzynka pocztowa. i niezauważane wcześniej przegródki na listy. w jednej z nich znalazłam coś niezwykłego. list jakby w butelce. wysłany został rok temu.
napisał go do mnie Mały Książe.


czasem zwykły przypadek może zmienić wszystko.


tak naprawdę sprawdzałam statystki Google dla mojego aktualnego bloga. nie wiem dlaczego, chyba z czystej ciekawości udałam się do mojego poprzedniego bloga, o którego istnieniu już praktycznie zapomniałam. najsmutniejszego bloga na świecie. przy jednym wpisie, widniał napis którego wcześniej nigdy nie zauważyłam:
liczba komentarzy: 1
ktoś napisał coś wyjątkowego. odczytałam o jeden rok za późno.

czwartek, 25 sierpnia 2011

a.

podróżuję ze słowami, spaceruję z nimi po lesie. w cieniu leszczyny, delikatna rośnie trawa. prowadzę się po świecie tajemnicy.
to już półtora miesiąca odkąd siedzę w domu. mam poczucie, że nie zrobiłam zupełnie nic. marzyłam o brzozach i odpoczynku. mam wrażenie, że dając rozwijać się wrażliwości, kojąc emocjonalność rozhukaną, zawaliłam swoje życie. myślenie. mam wszechogarniające poczucie bezsensu istnienia.

przy zachodzie słońca siedzę przed domem. mam mokre włosy, trawa jest cieplutka, a komary nie gryzą w ogóle. delikatny wiatr przypomina o zbliżającej się drobnymi krokami jesieni.

bez sztuki umarłabym. dla mnie morderstwem na mnie, byłoby odebranie mi sztuki.

syrena. szamanka. gwiazda. kobieta-wilk. driada. czarownica. kobieta renesansu.
a może najzwyklejsza w świecie ada?

wtorek, 23 sierpnia 2011

driada.

jadę w tramwaju. bardzo kocham to miasto. cały pośpiech życia, płynące myśli spacerujące, sytuacje nieogarniające inspirujące, picie upadlające kojące. wszystko dzieje się tutaj, w miejscu. w którym kończy się moja głowa marzeniowa. a zaczyna świat w którym realnie możemy się spotkać.
tutaj, kurwa to tutaj.


spaceruję po ściernisku. mam bose stopy.
idę trochę w stronę słońca.
wyszłam na chwilę, zerwać tylko słonecznik. sycę się zachodzącym słońcem. wędruję jakby gdzieś dalej. widzę tylko chmury, a pod stopami kuje mnie niemiłosiernie.

doszłam do granicy pola. kusząco kukurydza tańczy z wiatrem i słońcem. dziś na kolację ugotuję kukurydzę. jeszcze tylko raz spojrzę w niebo. i uświadomię sobie piękno chwili w której jestem.


po nocach dręczą mnie komary. krwiożerczo krążą w okolicy moich skroni. czekam aby je ustrzelić, każdego po kolei.


duszę się od braku tlenu. jest obrzydliwie gorąco. roztapiam się w każdym westchnieniu. czuję się pobrudzona jakby swoją własną skórą. powietrze mnie dusi i więzi. czekam żeby ukoić swoją udręczoną skórę.

śnią mi się puenty. tańce, ruch i muzyka. to ja tańczę, to ja daję miotać się muzyce. muzyka jest jak woda. trochę wydaje mi się, że pływam, w tej melodyjnie sunącej gdzieś w głębinach wodzie.
widzę tylko blask. i niebieskie puenty, w których chodzę po domu, jak w pantoflach.

jestem nad wodą. mam kapelusz słomkowy, i kostium granatowy w białe kropki.

rozpuszczam włosy, kapelusz odkładam na koc. zanurzam się. bez bólu i myśli, do chłodnej lekkiej wody, która wydaje się być zimniejszą niż kiedykolwiek dotąd.
nurkuję do świata gdzie jestem sama. tak sama, że wydaje mi się, że jestem tam ze sobą, tuż obok siebie płynę. jak Syrena. ku słońcu spod powierzchni wody. zamieniam się w kobietę- drzewo i wyrastam wysoko ponad chmury.


spędzamy razem całe dnie. myślę o marzeniach. o ich realizacji, i o tym jak wewnętrznie płonę by malować. dogadujemy się czytając sobie w myślach. balkonu będzie mi brakować, balkonu!

niby nie dzieje się nic. wszystko dzieje się po kolei. na tydzień mama moja zostawia dom, razem z synem wyjeżdża w podróż dookoła Włoch. na miesiąc siostra moja wyjeżdża, żeby wrócić wtedy do Krakowa. zostaję trochę sama. chociaż tylu ludzi obok.

wiem, doskonale wiem. wewnętrznie wiem czego chcę, i co będzie dobre. cokolwiek to jest. JEST!

środa, 10 sierpnia 2011

nebula.

chciałabym mieć świadomość tego, że w moim małym wewnętrznym świecie może zdarzyć się wszystko. bo pełna jestem cudów.

film o pięknej śmierci. śmierci świecącej jak mgławica. o źródle życia, które nigdy nie umiera. podróżuje w czasie, rodząc się na nowo.
zastanawiałam się nad tym skąd może pochodzić moje wewnętrzne źródło. czy to nie jest tak, że pewne osoby rozpoznajemy na swojej drodze. może rozpoznajemy ich wewnętrzne źródło.
myślałam nad tym dlaczego pewne osoby rozpoznaję, gdzieś jakby spod skóry, z wnętrza i dna oceanu. przez delikatną mgłę.
czasem rozpoznaję ludzi poprzez ich wrażliwość. nie wiedząc kim są. coś jednak ciągnie. i kiedy najbardziej chce to powstrzymać, najgłębiej odczuwam potrzebę poznania. ludzie z przeszłości, muzycy, malarze, poeci.
kiedyś w taki sposób zrozumiałam Sylvię Plath.

daję sobie prawo do pochmurnych dni. do grubych swetrów, szalików, i ciepłej z miodem herbaty. jestem człowiekiem jesieni i zim. postacią ukrytą w szumiących liściach drzewa, w mroku zimowej nocy. w pierwszym jesiennym deszczu, pierwszym śniegu, w najzieleńszej wiosennej trawie, i parzącym słońcu lata.

wtorek, 9 sierpnia 2011

lu.

nie jestem zabiciem czasu.

słowem chcę się dziś uspokoić.
dwie rzeczywistości. poszukiwanie dwóch światów.
jeden jest tym który czuję gdzieś pod skórą. który powtarza mi, że wszystko co może wydawać mi się niepotrzebne w moim życiu, prowadzi mnie.
tak bardzo chciałabym, żeby wewnętrzne źródło odżyło w mojej duszy. żebym mogła sycić nim ludzi obok, bo to dzięki nim nadal tu jestem. i mam siłę na każdy kolejny oddech.
nie dostrzegam codzienności jaką dają mi ludzie. ale to oni. wiem o tym. ci których miałam spotkać.
po co i dokąd idę?
do miejsca które jest domem i źródłem.

sobota, 6 sierpnia 2011

golden cage.

małymi krokami wychodzę ze szczerozłotej klatki. klatka nie chce mnie puścić, ale nie chce też trzymać. wydaje się być oburzona tym, że chce mi się uciekać, tym że mogę przestać być jej własnością niemą. klatka wydaje się być oburzona tym, że ada chce i ma prawo do tego żeby mówić.
jest piękna, złota, radzi ze wszystkim, i jest najcudowniejszą klatką na świecie, nie ma innej takiej klatki. nigdzie. to nic że więzi, jest przecież taka złota.
nowe otoczenie sprawiło, że zweryfikowałam co dla mnie znaczy "złoty", jaka "klatka" nie daje mi swobodnie fruwać w przestworzach tego świata. szczerze mówiąc wcale nie przepadam za złotym, nie przepadam za klatkami, kocham za to skrzydła. nie lubię sama się ogłuszać i odbierać sobie mowę. będę mówić wobec tego, bo świat zacznie mówić za mnie, a nie koniecznie musi czuć własnie tak jak ja.
widzę coś innego, ale mam wrażenie, że klatka umie być niezwykła. pewnie nawet jest, ale nie chce tego okazywać. przynajmniej w wymiarze mojej osoby. nie umie mnie zatrzymać albo nie chce. a ja naprawdę wychodzę z tej klatki.
zastanawiam się czy klatka w ogóle istnieje. albo czy czuje bicie serca albo mój oddech na pozłacanych prętach. wydaje się, że nie ma jej tak do końca. albo zaciska oczy i zęby, żeby nie można było wyczuć jej obecności.
nie czuję, a tak szalenie pociągające są dla mnie namiętności i odczuwanie!


robi się dziwnie. i zarazem odżywczo. chcę odetchnąć. i nie mam ochoty już się starać. nie o to. zapomniałam o sobie, i o tym co kocham. stopniowo uchodziło ze mnie powietrze. i jak flak postanowiłam wybrać się w pewną podróż. wróciłam z niej, spacerując na boso wśród traw. pośród nadmiernego zapachu sierpnia. ściernisku, twardej, przesuszonej ziemi, dałam poranić moją skórę. mocno oddzierał się zeschłych uczuć naskórek spod moich stóp. wróciłam poraniona z tej podróży, i tak jakby narodziłam się trochę na nowo.

czwartek, 4 sierpnia 2011

kolorowe kino filmownia.









przyszłe kolorowe otfinowskie kino. filmownia.
moc i magia.
pora na estetyczną dewastację tego miejsca.