czwartek, 28 kwietnia 2011

prawie pawie.

od porannej kawy, piękniejsze może być tylko poranne słońce.
zielenie niosą mnie przygodnie, przez zalany betonem świat. tęskno mi do trawy. do brudnych bosych stóp. a to dopiero jeden dzień.
we włosach topią się moje uczucia. emocjonalny czuję głód. ale zaczekam na ożywienie, żebym znów mogła zakwitnąć. inaczej niż dotąd. niech świeża trawa pokryje przestrzenie w mojej głowie. zasnę w magicznym półśnie, żeby coś nieznanego mogło zakraść się wśród mroku północy. i obudzić mnie, witając promieniami porannego słońca.
i kawą.
będzie bardziej szczerze.
i z większym zaangażowaniem.

o to co się oswoi trzeba przecież dbać, bo inaczej bardzo łatwo jest to stracić. w momencie w którym nawet tego nie zauważymy.
nie zmienia to jednak faktu, że pewne kwestie w życiu trzeba kiedyś zakończyć, jeśli nie dają nam tego czego oczekujemy, i tego czego potrzebujemy. życie płynie, coś musi odejść, żeby coś innego można było powitać.
bieg życia, w którym każda chwila może być tą niedocenioną.


nie zamydlajmy sobie sami naszych własnych oczu.



prawie pawie we włosach mam.
foto Madzia Pietruszka: www.magdapietruszka.blogspot.com

wtorek, 26 kwietnia 2011

prawie piórko.


prawieświęta.



Madzia z Łodzi przywiozła piękny uśmiech mi.
razem z pióropuszem odwiedziłam odległą krainę inspiracji swojej duszy.

autorka: Magda Pietruszka
(www.magdapietruszka.blogspot.com)



cześć!

środek wielkich leniwych świąt. siedzimy na trawie, dajemy przykryć się słońcu. palimy się w nim i roztapiamy od jego gorących promieni.

wyjątkowo zielona trawa porasta wszystkie wzgórza moich wewnętrzności. dużo gęściej, puszyściej i bardziej miękko.
słońce pieści mnie, a każdy podmuch wiatru, tak jak trawą, porusza moimi zmysłami.
leżymy, jakby pod drzewem, całym prawie białym. zapach otacza nas jak przestworza, bardziej czyste niż zwykle.
roztapiam się. pod ciężarem słońca upadam i stapiam się z ziemią, powietrzem i chwilą. jestem kwintesencją natury w tej jednej, małej sekundzie. spójnie stapiam się ze swoim oddechem. bosymi stopami wchłaniam energię ziemi. wszystko bujne, i dzikie. owłosienie ziemi. pachnące, czujące.
wewnętrzności moje porastają moją duszę.
kolację jem na balkonie. mam mokre włosy. jestem ja i nadchodząca burza. rozgrzane słońcem stopnie na balkonie. długa spódnica i bose stopy. zapach rozgrzanej ziemi.

wyjątkowo chciałoby się nadal leżeć niewidocznie w słońcu. na porośniętej trawą ziemi. wracamy jednak do naszych światów. do czerwonej lampy, pomarańczowego krzesła, i haczyka na ścianie. do życia, które biegnie jasnym pędem, wśród ogłuszonych drzew, i pokrytego betonem świata. z małymi skarbami paru wolnych świeżych dni, wracamy odmienieni. i wydaje się, że chce się dużo, jeszcze więcej od wstawania z łóżka razem ze słońcem.
marzą się tylko białe drzewa i trawa. książka, kapelusz, kawa, uśmiechy, skarby, których nie ma w żadnym innym miejscu.
za każdym razem wydaje mi się, że nie ulegnę temu pięknu. że nie dam przygnieść się, i że wrócę do swojego świata, tak jak z niego wyszłam. za każdym razem udowadniam sobie, że nie umiem. że moje miejsce jest właśnie gdzieś na trawie.




pomilczmy razem w słońcu.
foto Madzia Piertuszka: www.magdapietruszka.blogspot.com


chyba nigdy nie dowiem się jaka jestem i co czuję. zawsze zaskoczę się sobą i odczuwaniem tak jakby na nowo.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

błądzi rzeka.

ciągle śni mi się to miejsce. gdzieś w mojej wewnętrzności. miejsce z dna głębokiego oceanu. głęboko pod wodą. zamykam oczy i widzę to miejsce. tak jakbym patrzyła przez wodę. wszystko rozmywa się, a ja widzę tylko jakiś niewyraźny kształt. to mieszanina moich przeżyć, jakichś niewyjaśnionych tajemnic. ludzi którzy zaginęli w biegu życia. biegu przeżytych lat.
tajemnic sprzed lat. nieświadomych pragnień. marzeń. nieodkrytych sekretów świata. cielesnych pierwszych fascynacji. symboli. które dobrze znam, ale których nie umiem odczytać.
szepczą do mnie słodkie tajemnice.
tak bardzo fascynuje mnie to miejsce. czuję je, pod skórą i w podświadomości. płynie we mnie jak rzeka. wciąga mnie, a ja wiruję się i kręcę razem z nią. pali mnie wewnętrzna tajemnica. miota mną. nie czułam nigdy tak, jak w tym wypadku.
wydawało mi się, że rozumiem siebie, ale chyba nigdy tak się nie stanie. i zawsze coś wewnętrznie będzie miotać. to coś z pogranicza moich obrazów, energii męskiej, i biegnącego życia. kolorów, zapachów i smaków. nieokreślonych snów, i znaków które daje życie.
tak pięknie widzieć mi to miejsce. czuję się tam jak ptak. jest wszystko czego potrzebuję. oddycham swobodnie. nic mnie nie trzyma. jest rozkosz bezosobowa. po prostu jest. gdzieś na środku dna tego oceanu. są malutkie drzwi, które umiem dostrzec tylko ja. wchodzę przez nie, i czuję jak emocje mną miotają. we wszystkich odcieniach ziemi. jestem bardziej wolna niż kiedykolwiek i gdziekolwiek. co dziwne odczuwam też pewien niepokój. nie do końca chcę tam wracać, bo boję się, tego, że nie wypłynę na powierzchnię.
przestałam śnić o ludziach, teraz śnię tylko o tym miejscu. jedynym na całym świecie. to miejsce, w którym ziemia jest uprawiana przeze mnie.

niedziela, 17 kwietnia 2011

water, water.

tak na prawdę nadal nic nie pamiętam, mam tylko uczucie, tak wyjątkowo miłe, kiedy słucham tej piosenki.
pan bardzo bardzo: http://www.efremwilder.com/ pewnego wieczora.

czas pędzi, tak bardzo chciałabym złapać małą chwilę, mały obrazek ze wszystkiego co dzieję się wokół.
i łapę, jak zapachy. a jest ich bardzo wiele.

przejeżdżając wzdłuż krakowskich alei, czuję piękny zapach noworodzącej się wiosny
zauważam małe drzewo wśród pędzących samochodów, i mnie na rowerze. znikam i na horyzoncie jest tylko to jedno, małe drzewo.
widzę je, pośród blasku zasypiającego słońca. bo najmniejsze nawet drzewo, emanujące tak wielką siłą i pięknym zapachem, w samym środku biegnącego życia Krakowa, jest cenniejsze niż cały las, najpiękniejszych białych drzew. nawet jeśli ma zdartą korę, i wdycha to biegnące życie, tuż obok muzeum narodowego, wśród spalin szeregu samochodów i krążącego życia ludzi opowiadających o dzisiejszym spóźnieniu, i nieprzespanej nocy.

huczy mi piosenka w głowie, i zachciało się malować. dzieje się coś, coś wyzwala.
zasnęłam jednej dziwnej nocy, ubiegłego weekendu, żeby powstać na nowo, wyspać się i nie pamiętać nic, zapomnieć na chwile o mocy, sile, i o tym ile mogę. bo czasem pięknie jest nauczyć się nie móc.
poddać się sile. i zapomnieć o niej. może nieświadomie, i mimo głowy i woli, zaufać. mając świadomość tego ile może się stać. i poczuć, że stanie się tylko to co piękne.
tego mi bardzo długo brakowało.

woda, woda. śnię.

chciałabym światu coś dać, bo znowu przypomniałam sobie, ze życie to tylko ta chwila, w której zdarzyć może się wszystko. i cały zapach twojej osoby wśród słonecznego dnia.
niezależnie od tego jak masz na imię, ale z całym urokiem tego kim jesteś.


piszę bardzo dużo piszę. zaczęłam. moja praca licencjacka tworzy się od podstaw, i wiem, że będzie czymś bardzo ważnym. w każdym wymiarze w jakim zaistnieje.

myślę nad tym co dalej z moim Krakowem.





wygląda na to, że wróciła wiosna.
razem z drzewami, jestem cała biała.


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

głowa.

tak naprawdę wczoraj było mi bardziej smutno. bardziej niż wcześniej.

smutno mi ze sobą.
wszystko mi się sypie. ciągle coś fizycznie boli. ciągle jakiś problem.
nie wiem co się dzieje, już od dłuższego czasu nie wiem.

nie chce mi się wstawać. działać. spać tylko. czekam, aż nadejdzie noc, żeby położyć się, i czuwać. żeby nic mi się nie stało, żebym miała szansę obudzić się jutro.

to chyba życie wypadło mi z rąk. z psychicznych rąk, się wydaje, że jestem silniejsza, a chyba wcale nie jestem. chyba jestem, tylko zbyt wiele chcę sobie udowodnić. za mocno próbuję, a to nie jest dobra droga. obudzę się wykończona. prawie zupełnie tak jak teraz.

nad czymś w głowie pora popracować.

może powinnam położyć się do łóżka i poczuć ukojenie, taki prawdziwy odpoczynek.
żebym mogła w głowie zakwitnąć. posegregować ludzi w głowie.

niedziela, 10 kwietnia 2011

istnieję w przestrzeni. jednym kształtem jestem. charakternym. wyglądam lepiej niż dotychczas.

being a cloud.

dzisiaj jestem chmurka. nie ma mnie.
wydaje mi się, że dosyć rzadko jestem.


znowu dwa przedziwne dni. w jednym odnalazłam się, żeby w drugim zgubić swoją zupełnie istotę. a ślady mojego zagubienia widoczne będą na twarzy.
nieprzemyślenia bolą bardzo. dzisiaj sama nie wiem czy gorzej mi z fizycznego bólu, czy to bardziej mój duch czegoś nie rozumie.

dlaczego siebie samą chciałam ukarać?
taka się sobie mała wydaje. ej, bejb ty jesteś mała, nawet dużo mniejsza.

budzę się i nie wiem co się dzieje. nigdy tak nie było. żebym dzień witała łzami. nie lubię tracić kontroli. nie lubię zależeć od kogoś. ja jestem ja. niezwykle rzadko zdarza mi się zależeć. chciałabym zasnąć i wyłączyć swoje myślenie.

lubię. w końcu dzikie kwiaty jestem. buzia niewinna sekrety skrywa. sekrety albo dzikości. ornamenty mam na twarzy. skłonności do błądzenia gdzieś wokół pewnych granic.
wszystko się zgadza. tak jak sobie wymyśliłam. pytaniem jest czy nadal chcę coś wymyślać, gdzieś błądzić, i czy faktycznie nie jestem trochę ćmą, krążącą wokół jakiegoś ognia. w każdej dziedzinie życia. parzy mnie i tylko dlatego, to lubię, bo jestem ada.

cobybyłogdybyCieniebyło? oj ado ado.

czwartek, 7 kwietnia 2011

.

mała doza nowych inspiracji.

we wszystkich kolorach.

wiatr unosi mnie gdzieś wysoko. razem z chmurami przemierzam bezkresne przestrzenie swojej małej wrażliwości.


silny dzisiaj wieje wiatr. porusza się we mnie jakaś mała część, która chciałaby na chwilę dostać odrobinę spójności przy wieczornej herbacie.
biegnę po mokrej trawie, a moje stopy będą dziś zupełnie nijakie. zatańczę w długiej spódnicy. tylko wiatr będzie mnie unosił, a ja poczuję, zapach duszy, od dawna żyjącej pod płaszczem mojej skóry.
stanę się niewidoczna, a jedyną rzeczą jaką w mroku będzie można dostrzec to poruszane wewnętrznym wiatrem gałęzie drzew, i szybciej niż zwykle w oddali uciekające chmury.
będę krążyć poruszana tętnem bijącego pośpiesznie serca. zapomnę o wszystkim, żebym mogła następnego dnia na nowo ze słońcem uczyć się świata. ubrana będę w swoją własną skórę. wszystko będzie mogło mnie zaskoczyć. każda obca dłoń, każdy jeden pieprzyk. pobiegnę z wolnym, pięknym sercem i otwartą głową. wyłączę swoje myśli. będę ja, z każdym najmniejszym nawet krokiem. zapisanym milionem westchnień zmęczonego biegu. obudzę się powitam trawę i zapachy świata, które słońce przyniesie prosto do moich stóp. uniosę się ku górze. na sam drzewa szczyt. razem z wiatrem.
będę miała rozwiane włosy, pachnące przestrzenią, podrapane od kory drzewa dłonie.
będę najpiękniejsza na świecie. przeistoczę się, wyrosną mi pióra w kolorach moich wspomnień. bez obaw skoczę i zamienię się w najczystszy oka błysk.

pyłek motyla.


tak na prawdę chciałabym zacząć nareszcie pisać pracę licencjacką. rozproszenie wszechobecne. jest czas, jest i jakaś chęć. ale coś blokuje wewnętrznie.
jakieś małe wyciszenie.
coś co mówi mi usiądź i zaczekaj. powoli i świadomie rozwiń w sobie myśl o tym co chcesz powiedzieć tworząc tą pracę.


mam niesamowite wrażenie, że w momencie w którym puściłam Słowianki, puściłam coś co niszczyło moje marzenia. mój wewnętrzny świat. świat Słowianek chciał wywlec moją wrażliwość na scenę pławiąc się nią, i pod nią podpisując.
jestem dla siebie, i każda rzecz jaką robię, jest w pierwszej kolejności dla mnie.
żaden sztuczny uśmiech. prawdziwa ja, a nie ktoś kogo chce widzieć scena.
mam wrażenie, że warto zweryfikować mi w głowie co i jak z tym tańcem. czy czuję to nadal, i czy kiedykolwiek czułam.

chciałabym gdzieś wyjechać. bardzo brakuje mi tańca. czystego, takiego w którym wszystko jest magią. tak szalenie mi tego brakuje. bólu stóp, który przypomni mi dlaczego nadal chce mi się wstawać z łóżka.
piękne stroje. i muzyka.
z błogością w sercu i na ustach móc pofrunąć razem z muzyką i zginąć gdzieś w niej, zatracić się. i powstać na nowo. z jeszcze piękniejszym snem.


tony zapisanych pamiętników.

uczucie pewności kiedy wychodząc z domu, i idąc przez miasto, mam świadomość, że razem z sobą noszę swoją małą wrażliwość, która ozdabia szereg zapisanych w notatniku kartek.
kiedy go nie mam przy sobie długopisu i jakiegoś najmniejszego nawet notesu, zeszytu, pustej kartki. wiem, że moje uczucia mogą wylać się w każdej chwili. mam miliony przemyśleń. a rozwój wewnętrzny ilustrowany jest już od wielu lat. wtedy nieświadomie mam wrażenie, że to co zdarzy mi się odczuć w przelotnej chwili, tak łatwo mogę stracić. zatracając swoją perspektywę patrzenia, i zapisywania. dla siebie samej.
boję się tylko, że kiedyś zapisy moich wspomnień, zasypią mnie.
że fizycznego miejsca w przestrzeni po prostu nie będzie. wtedy będą musiały spłonąć.

zdarza mi się przepisywać tu moje uczucia i wrażenia z jakiejś wyjątkowej chwili, ozdabiając je wrażeniami z chwili bieżącej w jakiej wtedy jestem, tak trochę po wszystkim.

prawdą jest, że po tylu latach zabawy słowem, zastanowienia nad tym co chcę przekazać tak żebym sama mogła siebie zrozumieć, nauczyłam się kontrolować swoje słowa i cały przekaz. jakie są moje uczucia. nazwane i opisane. i jaka może czasem być ich przyczyna.

może mogłabym przemyśleć dawne swoje marzenia. to dlaczego je straciłam, i dlaczego mogłabym chcieć je ożywić.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

zadarta spódnica.

grunt to dobry budzik mieć. a dzień może zapachnąć zupełnie inaczej.



weekend domowy, słoneczny, kolorowy.
odżywanie. powolutku małymi kroczkami, zakradajmy się w stronę ciepła.
dziwne. jest piękniej. czuję, że dłonie mi się palą, myśli znowu niespokojniej krążą w mojej głowie. fruwam w przestworzach i oddycham pełną piersią z całą pasją wiosennych moich dni.

dziwne, bo czuję bardzo, wszystko po kolei. zmysły mam wyczulone bardziej niż zwykle. na tworzenie. świadoma asceza się kończy, zbyt intensywnie we mnie coś huczy. przetrzymywałam się, żebym umiała najpiękniej na świecie wybuchnąć. pływam, w promieniach słońca i wybucham w każdej sekundzie, w jednej minucie po raz pierwszy, setny, tysięczny.

dziwne bo tyle rzeczy mi się chce. tak bardzo chce mi się rozmawiać i myśleć. czytać i rozwijać. przebierać i rozbierać. mówić, i słuchać. pisać, malować, tańczyć.
nastała wiosna.

siedzimy na balkonie, pijemy kawę i rozmawiamy w kwietniowym słońcu. nasze głosy dochodzą gdzieś z głębi naszych istnień.



dziwne. bo fizycznie ze mną dosyć źle. raczej nawet bardzo.
boli piekielnie boli. tak jak dotąd jeszcze nie bolało.
nie wiem co się stało i dlaczego czuję to wszystko w tej chwili. a nie każdej innej. i dlaczego w plecach, w kręgosłupie, a nie tylko w samej głowie.
nie wiem co mam zrobić z tym. muszę zacząć chcieć coś z tym zrobić. tutaj nie wystarczy tylko moja głowa. mogę nie myśleć, w tej jednej chwili. ale ból wraca, i mogę tracić przez to coraz więcej.
już i tak straciłam taniec. przynajmniej na jakiś czas. a mi już chce się fruwać po tanecznej sali.
poradzę. poradzę chociaż boli aż do łez, które wypływają mi z oczu bez najmniejszej mojej kontroli.



czasami zupełnie przypadkowo spotykamy mentorów w naszych małych życiach. często dzieje się to przez przypadek. to osoby, które zadają odpowiednie pytania. i chociaż na pewne z nich wcale nie chcemy odpowiadać, wiemy o tym, że są tylko dla nas- tylko w tej jednej chwili przeznaczone.
nie zawsze mają świadomość kim naprawdę dla nas są. w przypadku Miłej byłam dla niej tym samym kim ona dla mnie. Miła zapytała mnie czy nie uważam, że jestem trochę ćmą, która wie co się dzieje wokół niej. widzi ogień, a i tak zmierza w jego kierunku.
: ćma ta jest nad-wyraz dojrzała, i odważna, czy nie boi się jednak, że spłonie?
: dla mnie świat jest tak niesamowicie płynny, że nigdy nie dowiem się co albo kto jest ćmą. a czym jest ogień. i czy ta ćma, nie jest jednym i drugim, na raz.
obraz ady wisi teraz w inspirującym mieszkaniu Miłej. po paru wyznaniach, paru słowach pięknej prawdy. paru pytaniach, jakaś droga się otwarła.
chyba udało mi się odnaleźć jakiś czerwony kluczyk. pora tylko znaleźć drzwi do których będzie pasował.


w domu śniłam, o sekretnych pomieszczeniach, o ucieczce przed zazdrością, o poszukiwaniu magicznej kamienicy, którą w końcu udało się odnaleźć. stare meble. szkatułki pełne starej biżuterii. wstążki. i aparat. chciałam go komuś pokazać. miał dwa tatuaże. po jednym na każdym ramieniu.
ma dwa tatuaże, po jednym na każdym ramieniu.

to było pomieszczenie, sprzed lat. pełne pierwszych fascynacji, i miłości. kiedy o nim myślę, wydaje mi się bardzo znajome, nieznane choć bezpieczne. miejsce jakby z dna oceanu.


miałam jeden jeszcze sen. śniła mi się Karolina i Ewa. w tym śnie musiały stracić pamięć.
tak bardzo chciałam, żeby mnie pamiętały. mnie tylko, tylko mnie. Karolina zapytała mnie kim jestem, i czy mnie zna. powiedziałam, że byłyśmy przyjaciółkami. i rozpłakałam się.
zapytałam jej później czy chciałaby mieszkać ze mną i z Ewą, w naszym mieszkaniu Krakowskim, a ona z błyskiem w oku odpowiedziała: nie.


dziwnie się dzieje. daję się porwać życiu. i wiem, że będzie mi dobrze. cokolwiek się zdarzy. nie boję się marzyć. bo jest pięknie.