niedziela, 17 lipca 2011

POE.

czytuję. rozmyślam. wchłaniam słońce. chwytam wiatr.

w żadnym miejscu nie czuję spójności. z nikim. o żadnej porze dnia ani roku.
tutaj źle, czasem jeszcze gorzej niż gdziekolwiek indziej.
nie ma punktu zaczepienia. wszystko wydaje się przekłuwać mnie na wylot.

czuję się jakbym przegrała coś bardzo ważnego. jakbym stopniowo rozpływała się i rozmywała.


nie rozumiem siebie. dlaczego w najcieplejszym lata dniu, najbielszy marzy mi się śnieg.
dzisiaj śnił mi się szalik i płaszcz. zimowe zauroczenie, którego nigdy nie przeżyłam. światła uliczne odbijające się w błyszczącym śniegu. płatki śniegu odbijające się w mroku na mojej twarzy.
nie mam siły na marzenia. zaryzykowałam parę lat temu.
i czuję się jakby to kim jestem i czego udało mi się dokonać nie warte było czegokolwiek. jednego symbolu zapisanego pod skórą, ani snu, którym byłam tamtej nocy.

wszystko wydaje się być tak mało realne. zatracam się. przestaję i nieoddycham. wydawało mi się, że kiedyś już dotknęłam swojego wewnętrznego dna. teraz czuję, że dno nie dość się powiększyło, i może być jeszcze głębsze. zaczęło mnie zaciągać jeszcze niżej. wszystko przez to, że zeszłam kiedyś z białej chmurki na której swobodnie kwitłam marzeniami. opadłam na ziemię. i nieświadomie dzięki mnie zakwitły marzenia innych ludzi.

tyle, że wydaje się jakby nie było mnie wcale.
nie jestem smutna. przecież. przecież ja w ogóle nie umiem odczuwać. prawie udało mi się o tym zapomnieć.


jesteśmy tacy głupi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz