środa, 14 września 2011

nadmiary.






słabo. raz duszno, a raz zimno. w głowie mi huczy. oczy mam zamglone. tak bardzo chciałabym uspokoić ciało. nie. właściwie chciałabym uspokoić siebie, na tyle, żeby nie myśleć, żeby odpocząć. od wszystkiego. od całego zagmatwanego myślenia mojego. żeby świt nadszedł nareszcie. żebym przestała biegać bez sensu po ciemnym lesie. na polanie w słońcu położyła się na trawie. oh marzenie.

rozmawiałam ostatnio z babcią o śmierci. powiedziałam jej zupełnie nie myśląc, że wiem o tym, że się tam kiedyś spotkamy. po chwili dotarło do mnie co powiedziałam. ona odpowiedziała tylko, że wierzy, że tak się stanie.
później pomyślałam o tym jaka może być prawdziwa śmierć. jakim uczuciem. myślę, że po śmierci czujemy się tak jakbyśmy leżeli na słońcu. widzimy tylko jasność spod zamkniętych powiek. jest tam wszechogarniające ciepło, nie czuć ramion. przede wszystkim brzuszek jest syty.

jestem huraganem, od miesiąca huragan. niszczy, przekręca, wykręca, wieje, huczy, grzmi. bo zaczął oczekiwać czegoś od świata. i nie dostał nic.
nauczyłam się samotności, i wtedy pojawili się ludzie. pora wrócić do małego świata. i zamknąć czerwone drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz