piątek, 1 sierpnia 2014

walk.

brak mi  ciszy.

codzienność tak bardzo mocno zobowiązuje mnie do życia. zobowiązanie pracy, żeby mieć możliwość życia. zobowiązanie marzeń, żebym mogła odczuwać szczęście. zobowiązanie wobec sztuki, żebym mogła czuć się jakaś. zobowiązanie bycia sobą, żeby sobą być.
plączę się gdzieś pomiędzy myślami, pomiędzy zobowiązaniami, pomiędzy planami, chęciami i marzeniami. 
zagłuszam tym swój naturalny oddech. przesiadywanie na balkonie, musi mieć wytłumaczenie i sens. przestałam po prostu siedzieć na balkonie. obijam się jak od ścian, myśląc o tym, że powinnam spać, usprawiedliwiając zmęczenie pracą, brak szczęścia- brakiem miłości. 

najmocniej czuję to, że nie spaceruję. błądzę pomiędzy oczekiwaniami wobec siebie, i oczekiwaniami -jakie w mojej głowie- ma wobec mnie świat. przestałam spacerować, cieszyć się wszystkim co mijam, wszystkim co po drodze. śpiesząc się do pracy, domu, sztuki, szczęścia, tak łatwo zapomnieć, że sam moment spaceru, jest najpiękniejszym momentem dnia, i życia.
znów zaczęłam marzyć o śniegu. spycham na wizję śniegu warunek mojego szczęścia, poczucia spełnienia, poczucia piękna.
czasem gubię się w biegu, do -sama nie wiem do końca czego-. sens dawno uleciał, proces stał się mniej ważny, tak samo jak cel podróży. a przecież nad życie kocham spacery.
przychodzi moment, kiedy na bezdechu uświadamiam sobie, że czegoś brakuje, i mocno myślę, nad brakującym puzzlem, wewnętrznej układanki. 

sama wymyśliłam puzzle, sama wymyśliłam układankę, sama wymyśliłam brakujace elementy.
zapominając o tym, że nie ma układanki. i że zrozumienie tego, że nie ma brakujących puzzli, jest najważniejszą lekcją. 

duszę, przygotowuję na nadejście śniegu. żeby otulić się nim i nareszcie spokojnie w nim zasnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz