czwartek, 31 lipca 2014

used.

nie marzę już o przypadkowym spotkaniu.
wyrzucam z głowy wizję wspólnego śniadania.
najgłośniejszy śmiech tłumię w środku siebie.

myślę, że  unikam spojrzenia, tak jak uczuć.


świat dotyczy mnie bardziej niż zwykle. 
dałam sobie dowód, na to, że podrosłam, na swoich własnych przeżyciach. w tym roku, w Ostrawie, nie przydarzyły mi się nieszczęsliwości, tysiące łez, brak zrozumienia obcego języka. ani jeden szpital. ani jeden szpital od czasu ostatniego pobytu w Czechach.
 
bóle zeszłoroczne zamieniłam na scenę, światła, wrażenia, ciarki na plecach, wzruszenie. najpiękniejszy koncert życia, za przyczyną Roberta Planta. wokalisty, nieistniejącego już Led Zeppelin. przeżycia moich ostatnich dwóch lat, usłyszałam i odczułam pewnego sobotniego wieczora. 
to dla mnie takie niesamowite! sztukę odczuwam tak straszliwie głeboko, doznając jej przeistaczam się w artystę, wchodzę, w rozumienie tej duszy, która wtedy do mnie mówi. wchodzę tak głęboko, że czasem wydaje mi się, że jesteśmy jedną osobą. wtedy też, przestaję istnieć jako ja. sam artysta przestaje istnieć, tak jak wszyscy ludzie dookoła. a razem z początkiem tego uczucia, dużo bardziej jestem każdym człowiekiem na ziemi.
wszystko w jednej sekundzie. 

do takich stanów potrafią doprowadzić tylko niesamowici ludzie, niesamowici artyści.
mam takie ukryte pragnienie być kiedyś kimś takim.
a jednak zaczynam od codzienności. od cieszenia się każdym dobrym i satysfakcjonującym ciężkim dniem pracy, po prostu. a za kurtyną codzienności tańczę z farbami, a w głowie i duszy mam wizję kolejnej wystawy. 

liczę, na to, że kiedyś przestanę się bać bliskości ludzi. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz