środa, 9 listopada 2011

mało.


szamanizm.
prawie z nieba, a może z chmur, spadła mi wejściówka na Heimę. dokumentalny materiał ze spontanicznej trasy koncertowej Sigur Rós.

zasiadałam w fotelu. i czułam, że wyruszamy w podróż. czułam, że nie będziemy się do siebie odzywać przez cały czas trwania filmu. że nic nie wyciągnie nas z tego świata.

i tak było. słowem nie da się opisać wrażenia tego jednego wieczoru. cały seans siedziałam bez myśli w głowie. było tylko odczuwanie. wszystkiego. bogactwa w obrazy, w doskonałą jakość muzyki, osobowość, w niezwykłość i magię. wszystko jakby działo się tuż obok za rogiem.
po wyjściu chce się wszystkiego, i nie ma rzeczy nie możliwych. zarażona jestem szczęściem. korzenne pachnące dźwięki łagodnej i żywiołowej, chłodnej, dudniąco- bębniącej Islandii. przewodnik muzyczny po wrażliwości świata.

esencję Islandii sączyłam 2 godziny. a kiedy obudziłam się ze snu, wystarczyło jedno słowo: mało.
w kinie wszystko dwa razy bardziej. dwa razy bardziej.
smak, to całość. mogłabym smakować. smakować.
smakować, wszystkim co mam.
w muzyce słuchać szumu wody. każdy oddech kamienia. słowa słońca dwa. przemijający czas. kształt wieczności.
Heima zabrała mnie do jakiegoś pierwotnego miejsca. mogłam spotkać się z sobą i porozmawiać nie używając żadnego języka.
czy to możliwe, żeby mówić bez słowa. żeby myśleć bez myśli?

częściej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz